Interesujesz się Królem Lwem? Lubisz fora, gdzie panuje miła atmosfera? Dołącz do nas!
- Dziękuję.
*Powiedziała i przypomniała sobie o czymś.*
- Moja mama była orłem, a ojciec lwem.
*Powiedziała, popatrzyła najpierw na swoje pióra, a potem na swoje futro.*
Offline
Swahili siedziała w jaskini, obserwując białą lwicę siedzącą w oddali, gdy zorientowała się, że Chay opuściła grotę. Cicho poszła za nią, a po chwili zauważyła, co zainteresowało Chay. Był to gryf. Lwica ruszyła w kierunku towarzyszki, coraz głośniej słysząc rozmowę jej i gryfa.
Offline
Nikt i nic nie miało prawa przerwać jej odpoczynku. Przerwać tej chwili, kiedy wreszcie mogła odetchnąć od trudów codziennego życia mimo tego, iż już niedługo miała zamiar wracać, jednakże chciała tu zostać jeszcze trochę i jeszcze trochę i jeszcze trochę. I tak w kółko. A może w kwadrat?
Shemore należała do lwic nie tylko trudnych z charakteru, lecz zaliczało się ją także do lwic wielce czujnych. Słuch miała także dobry, więc do jej uszu- chociaż ledwo, ledwo co- doszły lekkie wzmianki o niej:
-...jak ta tam.
-- Kto to do nas zawitał?
Biała- jak z resztą zawsze- nie była w humorze; narazie odpowiedziała im jedynie mrożącym krew w żyłach spojrzeniej jej krasnych oczu przyozdobionych bliznami, które nosiła z wielką dumą. Jednak już potem, chwilę potem zwróciła oczy ku wodzie, mrugając sobie od czasu do czasu oddychając dość spokojnie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio (ba, czy kiedykolwiek!) mogła oddychać tak świeżym powietrzem. I słuchać też szumu tych fal, zamyślić się, wtopić się w swój świat, swe myśli, zastanowić się nad byle błahostkami takimi jak sens życia. A czemuż sens życia miałby być błahostką? Bo i tak czy tak, kiedyś my wszyscy umrzemy.
Ta chciała mieć święty spokój i niczym się nie dziwić, a tu co? Szlag by trafił, jakieś stworzenie -niby przykuwające uwagę bardziej niż czerwonooka- wylądowało na jakiejś skale. Może i większość przypatrywała się teraz dziwnej hybrydzie, chociaż to Shemore jest najpiękniejsza, najciekawsza i najidealniejsza spośród całego spoeczeństwa żyjacego na tym świecie i to jest prawda to jednak i słusznie. Jendak jej samej się wydawało, że wiele, ale to wiele razy, kiedy bez wiedzy rodziców poznawała wcześniejsze tereny stada, to widziała coś podobnego do niej. I tego było mnóstwo.
A nazywały się te stworzenia gryfami.
Shemore przypomniało się dzieciństwo, które przeleciało jej wnet przed oczyma. Jendak chcąc się dowiedzieć czegoś o gryficy, musiała podsłuchać rozmowy, a nie wpieprzać się bez powodu. Wnet coś w jej duszy kazało się śmiać, z o tegóż tego: -Witaj. -Witaj, jestem Carissime, a ty?
Zmora rodu von Sherp wprost kochała tą naiwność i luz żywych istot. I tą dziecinością person dorosłych. Aż jej samej wierzyć się nie chce, że świat zaczyna schodzić na psy, młodzi chcą być starsi, a starsi zachowują się jak młodzi, jak wszystko tak bardzie dziwnie współgra. A równowaga i ta dobroć przeszkadzały jej bardzo, aż zbyt bardzo; a to wszystko przez niezbyt barwne dzieciństwo, czasy i lądy, na jakich się wychowywała. Trud, wysiłek, czujność, brak jakiej kolwiek łatwowierności były wskazane w jej dzieciństwie, więc nic jej tutaj nie grało. Tu i teraz.
Syf, gnój, burdel. Coś tutaj jej coś nie za bardzo gra...
A może to tylko dlatego, że tutaj Shemore jest mądra i wie, bo co trzeba być dobrym i jakie to ma wartości? A żadne, nijakie, nic ciekawego się nie dzieje.
Jeszcze.
Ostatnio edytowany przez Shemore (06 2014 20:42:13)
Offline