Stado Złotych Lwów


Interesujesz się Królem Lwem? Lubisz fora, gdzie panuje miła atmosfera? Dołącz do nas!

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

Ogłoszenie

Witamy w Naszym Stadzie!
Ustawienia stylu
Galeria screenów HD
Nie zapomnij zagłosować na Nasze forum!




#1 16 2013 19:42:44

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Pamiętnik Nalisia

Postanowiłem założyć swój pamiętniczek.
Będzie miał charakter opisu wydarzeń rzeczywistych, takich jakie miały miejsce podczas całego dnia. Taka forma dokładnego notowania przebiegu ostatniego dnia będzie przydatna do ćwiczenia pamięci.

Pierwszy opis dnia dziesiejszego już niebawem.

Offline

 

#2 16 2013 20:46:47

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

16 stycznia 2013

Środa rano. Ze snu budzi mnie mama hasłem: "Już 8;40, wstawaj". Matko! Za 20 minut trzeba iść na autobus - pomyślałem. A jeszcze trzeba się ubrać, umyć ewentualnie zjeść śniadanie. Z powyższej listy udało mi się zrealizować dwa pierwsze paragrafy. Idę do łazienki po rzeczy, ubieram się - ponownie do łazienki, umyć zęby i trochę się ogarnąć. Po tej operacji zarzuciłem plecak Campusa na plecy i zszedłem na dół. Po 5 minutach łażenia w te i na zad czekając na moment wyjścia na autobus, począłem zakładać moje zimowe obuwie. Po próbie założenia kurtki na grzbiet, z góry rozległ się głos mamy "Już wychodzisz?! Ale mogę Cię podwieźć". Bardzo chętnie przystałem na propozycję rodzicielki, bo nie widziało mi się stanie i marznięcie na przystanku. Okej, jasne - odpowiedziałem bystro. A za ile wyjeżdżasz? dodałem po chwili. "za 10-15 minut wyjeżdżam". No okej. Zatem odłożyłem na chwilę kurtkę i usiadłem na krześle w kuchni oczekując godziny wyjazdu. Po czasie jaki mama dała sobie do wyjazdu, słychać stukot na schodach. Schodzi mama i się pyta mnie: "A co tak siedzisz? Nic nie jesz? Głodny będziesz". Zjem na mieście - odparłem na troskliwe pytanie matki. Po założeniu kurtki i wyrzuceniu śmieci, czekało mnie jeszcze odkopanie samochodu spod stosu śniegu. Żartuję, odgarnięcie cienkiej warstwy śniegu z szyb. Wsiedliśmy do naszego mama-mobilu i ruszyliśmy do pracy. W drodze doń jechaliśmy za jednym takim mercedesem, który co chwila zmieniał pas - oczywiście za każdym razem tuż przed naszą maską. Dotarliśmy na Półwiejską - czyli tam gdzie znajduje się siedziba mojego pracodawcy. Była 9:40, czyli 20 minut do rozpoczęcia szychty. Żeby nie wyjść na nadgorliwca i nie rozpocząć za wcześnie (wszak po co się przemęczać) przespacerowałem się po deptaku wte i na zad. I po krótkim spacerku wstawiłem się dokładnie o 9:56 w bramie do piekła... znaczy się biura. Poszedłem tradycyjnie, jak codziennie już od miesiąca, schodkami na pierwsze piętro i po uchyleniu drzwi do szkoły, wmknąłem się do środka. Dziarskim krokiem skierowałem się wnet do magazynu z ulotkami. Wchodzę a tam... dafuq! Zebranie ulotkarzy jakieś, czy co? Chyba z 6 ludzi w środku. Serio, nigdy wcześniej takiego natężenia tam nie widziałem. Po ubraniu kurtki z gustownym znaczkiem "Omegi" na piersi udałem się do biura, żeby podpisać się na liście. Tamże, jeden z ulotkarzy, prawdopodobnie nowy, skarżył się na to, że musi rozdawać takie wielgachne ulotki, które ciężko się rozdaje. "Bez przesady" skwitowała to pani sekretarka. Zanim pani mi przydzieliła rewir w którym miałem ulotkować, rozlokowała dwóch delikwentów - pod biurem i przy banku ING. Dwie najgorsze, moim zdaniem, miejscówki. Potem jeszcze dokładnie tłumaczyła, gdzie znajduje się tenże bank ING. Przyszła pora na mnie, chwila ciszy i po chwili pada: "Dworzec PKS". Okej, może być. "Ulotki małe i duże" dodała po chwili. Po odprawie wróciłem jeszcze po wyżej wskazane ulotki (więcej wziąłem rzecz jazna mniejszych) i udałem się "na miejsce kolportażu". Po 15 minutach niezbyt szybkiego marszu, dotarłem pod szanowny PeKaeS. Od razu jak tam zaszłem, jakiś podchmielony pan krzyczał coś na cały Poznań, trudno go było zrozumieć, a później skarżył się, że krztusi się od papierosów (którego właśnie wypalał, ale to się wytnie). Rozpocząłem od rozdawania dużych ulotek, żeby szybciej się ich pozbyć. Po wypełnieniu misji, po godzinie pracy udałem się na dworzec PKP, oczywiście nie za szybko tam szedłem, żeby kupić nowy bilet miesięczny. Po pokonaniu dystansu jaki dzielił "miejsce kolportażu" od dworca, wstawiłem się w kolejce do kasy. Przede mną jakiś starszy pan ze swoim, prawdopodobnie wnuczkiem, kupowali bilet. I pan "dziadek" postanowił pozbyć się drobniaków i zapłacił za bilet kosztujacy 25zł, pięciozłotówkami, dwu-, złotówkami a nawet 20-groszówkami. Cóż, trochę czasu zleciało i dobrze, aż w końcu "nadejszła wiekopomna chwila", w której wetknąłem swój stary bilet do okienka mówiąc: Poproszę taki bilet na następny miesiąc - powiedziałem do kasjerki spiesznie. "Od dzisiaj?" zapytała się mnie. Odpowiedziałem, że od dnia kiedy stary bilet straci ważność. W międzyczasie udzieliła ze mną wywiadu nt. biletu i kontroli, której raz uświadczyłem przez ostatni miesiąc i było dobrze. W efekcie pani się tak zagadała, że zapomniała wydrukować mi biletu - trudno, zdarza się. Przynajmniej była miła. Po powrocie pod PKS, ulotkowałem nieprzerwanie aż do 13.00. Wtedy przycisnął mnie głód i... pęcherz. Udałem się najpierw do WC by załatwić de facto pilniejszą sprawę, potem jeszcze wróciłem na miejsce pracy, dorozdawać do końca duże ulotki. W końcu nastał czas zaspokojania głodu. Po ściągnięciu kurtki i włożeniu do plecaka, ponieważ, w "cywilnej" kurtce nikt mnie nie rozpozna i nie będzie gadania, że zwiałem z "miejsca kolportażu". Wkroczyłem do Starego Browaru i udałem się na najwyższe piętro, prosto do North Fish. W tej bardzo ogarniętej, pochodzącej z Polski, restauracji zamówiłem przepyszną tortillę z dorszem i frytkami. Za niecałe 6zł najadłem się do syta. Po skonsumowaniu obiadu wróciłem znów pod PKS i rozdawałem ulotki już do końca bez przerwy - czyli do końca ulotek tj. do 15:30. W tym czasie jeszcze jeden podchmielony pan pytał mi się czy chodzę na kurs (bo rozdawałem ulotki z kursami komputerowymi i kosmetycznymi) a ja mu na to, że nie bo studiuję. I się mnie pyta czy znam języki i czy wśród nich jest kataloński. Mówię mu że nie, ale umiem hiszpański. I potem mi coś nawijał o Katalonii i że jego kuzyn(ka) mieszka od 14 lat w Hiszpanii i że nie chce wracać do Polski i blablabla. Niemniej po dotarciu, bardzo okrężną drogą, pod siedzibę. Oddałem kurtkę, wypisałem się na liście i tradycyjnym "do widzenia" opuściłem lokal. Kroki swe skierowałem na przystanek tramwajowym, z którego "szóstką" bądź "piętnastką" wyruszyć miałem do dziadków. Po drodze zebrałem jeszcze trzy ulotki, w tym od kolegi z Omegi który stał pod ING - widać skumał gdzie to jest. Nie czekałem minuty a już przyjechała "6", którą w 20 minut zajechałem do dziadków. U nich o mało co nie zostałem ugoszczony obiadem, z którego grzecznie podziękowałem, mówiąc że jadłem rybkę na mieście. Po zjedzeniu dwóch kromek z nutellą i popitej "Szprajem" (tak dziadek mówi na Sprite'a), obejrzałem jak na Eurosporcie dwóch wysztafirowanych panów stuka kijami o kolorowe kulki. Ok. godziny 18 nastał czas powrotu do domu. Pożegnałem się ładnie z dziadkami, mając nadzieję na zobaczenie się w sobotę na imieninach taty, udałem się na przystanek. Po przejściu ulicy spostrzegłem "11" stojącą na światłach. Po chwili zawahania postanowiłem pobiec w kierunku przystanku, a nóż zdążę. Po spritncie, którego sam Usain Bolt by się nie powstydził zdążyłem na powyższą "11". Po opuszczeniu pojazdu na trzecim przystanku, ruszyłem, oczywiście biegiem w stronę przystanku, z którego miał odjechać mój '95" do domu. Niestety, o jedne światła za dużo. One spowodowały, że '95' mi odjechało. Cóż, następne za ponad pół godziny. Czekać mi się nie chce, bo zimno. Podjeżdża '93', którym podjeżdżam dwa przystanki na "Wojska Polskiego" i idę na alternatywę dla "95" czyli "60". Po dotarciu na miejsce, powyższa "60" podjechała natychmiast. Podczas podróży na Strzeszyn by umilić sobie ten czas, grałem na telefonie w Monopoly. Przed dotarciem na miejsce zdążyłem już wygrać, ha. Przede mną ostatnia prosta, 10 minut i już jestem w domu. Zrzucam plecak, ściągam kurtkę i buty, a mama robi mi herbatki. Po krótkiej konwersacji z mamą nt. pracy poszedłem na górę i zasiadłem za komputerem. Odpaliłem Operę i wszedłem na Stado Złotych Lwów, Stado Lwiej Ziemi oraz inne strony. Odpowiedziałem na pytania do Twilight a teraz kończę pisać ten oto pamiętnik. Oczywiście przez cały dzień towarzyszyła mi moja Twilight.

Dzień 16 stycznia przeżył i opisał - Nalimba

Ostatnio edytowany przez Nalimba (16 2013 20:51:44)

Offline

 

#3 17 2013 09:57:49

Madame Carotte

http://i48.tinypic.com/2j1tvzl.png

Stały bywalec

Zarejestrowany: 02 2012
Posty: 284
Punktów :   

Re: Pamiętnik Nalisia

Awww nasza piekielnie dobra i ostra tortilla z rybcią <3 Widzę, że dzień przeżyty ciekawie i pożytecznie :D


Oberkaj Tfu! rczość Madame Carotte :3. Merci <3

Dlaczego uważasz, że masz pecha? Nie sądzę. Z resztą, w naturze rachunek zawsze wychodzi na zero, więc jeśli uważasz się za pechowca, to jednocześnie jesteś szczęciarzem, tylko może tego nie zauważasz.

Offline

 

#4 17 2013 22:53:44

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

17 stycznia 2013

Czwartkowy poranek w pokoju Nalisia. Mimo, że dzisiaj szedłem do pracy na 12, wstałem wcześniej, żeby dopisać coś do pracy magisterskiej. Zwlokłem się z łóżka przed 9. Po ubraniu się i umyciu się, zasiadłem do magisterki. Po godzinie pisania o dostępie komunikacyjnym w Bieszczadach, przejrzałem fora, strony poznańskie i informacyjne, przy akompaniamencie muzyki z Kucyk Band. Po tym wszystkim wyłączyłem kompa i zszedłem na dół na śniadanie. Chciałem sobie zrobić tradycyjne płatki z mleczkiem, ale spostrzegłem parówki gotujące się w garnku więc zaniechałem poprzedniego zamiaru. Po zjedzeniu śniadanka, nadszedł czas wyjścia na autobus. Tym razem musiałem się sobie poradzić z MPK i pójść na przystanek. Po 5 minutach żwawego marszu dotarłem na przystanek Krajenecka na żądanie. Czas czekania umilałem sobie grają w Monopoly. Niedługo później przyjechał mój świniobus, do którego wsiadłem i zająłem miejsce z tyłu. Po kwadransie mozolnej podróży wysiadłem na Ogrodach i potruchtałem jak zwinna antylopa do stojącej już na peronie "dwójki". Wsiadłem i również zająłem miejsce stojące z tyłu. Bimba odjechała z około 10 minutowym opóźnieniem, ale mi to nie przeszkadzało. W końcu tramwaj ruszył, a ja cały czas pykałem sobie w Monopoly. Wysiadłem na przystanku o nazwie "Plac Wiosny Ludów" cóż, wiosny to my nie mamy, a i ludu za dużo nie było na tym placu. Raźnym krokiem skierowałem się do "Omegi" do której wkroczyłem przy dźwiękach bzyczenia zamku w drzwiach. Pozostały tylko schody do pokonania i już jestem na miejscu. Udaję się do magazynu przebrać się w koszulkę. Słonecznie było, więc kurtkę zastąpiła równie bielutka - lekko ubrudzona - koszulka z wielkim znaczkiem "Omegi". Po tej operacji przybieżyłem do sekretariatu by wpisać się na listę. Tym razem przydzielono mi miejsce pod księgarnią Św. Wojciecha. Dobra, spoko loko foko, nowa miejscówa, może być. Idę, idę i idę i dotrzeć nie mogę. W końcu docieram i bardzo się zawodzę na nowej miejscówce. Wieje, piź... zimno, a ulotek nikt nie chce brać. Po pół godzinie męczarni, postanowiłem napisać do szefostwa smsa, że chciałbym zmienić miejscówkę bo na tej strasznie wieje a nie chcę być chory. Po chwili dostaję wiadomość zwrotną o treści: O 15:00 będzie mógł pan przejść pod mcdonalda naprzeciwko Okrąglaka. Uff... mówię sobie, dobre i to, byle do trzeciej. W międzyczasie jedna ze starszych pań stwierdziła, że "oszaleliśmy z tym reklamami" ale wzięła uloteczkę, która oczywiście zaraz wylądowała pięknym lotem parabolicznym w koszu. Później wyruszyłem na poszukiwania szaletu miejskiego. Znalazłem jednego na zapleczu Arkadii, niedużego budynku, w którym mieści się empik oraz teatr na piętrze. Zszedłem po schodkach do WC, które wyglądało tak jakby odnowione. Czyste i porządne urządzenia do załatwiania potrzeb najpilniejszych, nowatorska af-af suszarka do rąk, która w sekundę wysuszy dłonie, normalnie kibel nie z tej ziemi. Po wizycie weń, udałem się z powrotem na 'miejsce kolpoltarzu'. Tamże rozdawałem ulotki nieprzerwanie do piętnastej. Około drugiej zadzwoniłem do Karuś, bo mnie prosiła. Jednak treść rozmowy była prywatna i nie nadaje się do publikacji w pamiętniku, soł sorri... . W momencie gdy wskazówki na zegarze utworzyły piękny kąt prosty, zrobiłem sobie przerwę wykorzystując ją do napełnienia brzucha. Poszedłem do pizzerii, tej samej w której we wtorek jadłem porcję pysznej kwadratowej pizzy z ostrym salami. Tym razem postanowiłem zaszaleć i kupiłem "pół metra" pizzy za 30 zł... Był to błąd. Otóż dostałem je na wynos - mimo że mówiłem, że na miejscu - w dwóch pudełkach do pizzy. Cóż, musiałem się gdzieś usadowić z tym bagażem, więc poszedłem na nowe miejsce pracy i położyłem pizze na ławce. Tam ulotki rozdawała jeszcze dziewczyna, która miała to robić do 15tej. Po krótkiej rozmowie, udała się do biura, gdzie kazali jej porozdawać ulotki pod "Wojciechem".... Współczucia. Ja natomiast wróciłem do jedzenia półmetrowej pizzy. Udało mi się opróżnić jedno pudełko, a drugiego nie zdążyłem bo... wiatr je wywiał i pizza wylądowała na kupce śniegu... Pech. No nic, założyłem koszulkę, wziąłem garść ulotek i opuściłem miejsce zbrodni. I tak rozdawałem, rozdawałem i rozdawałem... aż zawołała mnie potrzeba pójścia do pewnego miejsca. Zdjąłem koszulkę, spakowałem ulotki i w drogę przez pół miasta do Starego Browaru do toalety. Po załatwieniu tego i owego, okrężną drogą wróciłem jeszcze na miejsce i porozdawałem przez chwilę końcówkę ulotek. Po jakimś czasie przyszła dziewczyna z poprzedniej sceny i oznajmiła, że pora się zmywać. Też to zrobiłem, po ostatniej rozdanej ulotce, skierowałem swoje kroki do biura. W magazynie nawiązała się mała dyskusja z współulotkarzami, którzy pytali się mnie dlaczego mnie nie widzieli o 10, a ja im na to, że zaczynałem dzisiaj o 12 i stałem przy "Wojciechu". Po wypisaniu się z pracy, poinformowałem panią sekretarkę o możliwym spóźnieniu we wtorek za tydzień w związku z zaliczeniem. Nareszcie poczułem się wolny, tak jak codziennie w okolicach szesnastej i bystro udałem się na ten sam przystanek na którym wysiadałem z "dwójki" rano. Wsiadłem do "9", którą postanowiłem podjechać na "Fredry" gdzie miałem dwa tramwaje na Ogrody. W międzyczasie słuchałem sobie z komórki BBBFF i Smile Song w wersji rockowej. Chwilę potem podjechała "dwójka" którą dojechałem na Ogrody. Tam już czekał na mnie mój "95" do domu. Wsiadłem i zająłem jedyne podwójne miejsce w autobusie, tyłem do kierunku jazdy. Rozgościłem się w autobusie i wyciągnąłem telefon by zabić czas grą w Monopoly. Dotarłem w końcu na "Krajenecką nż" na którym skończyłem moje podróżowanie MPK. Po 10 minutach byłem przed domem. Jednak przed nim ani samochodu mamy, w środku egipskie ciemności, What the ef..? Wchodzę po omacku do domu, kot wita mnie swoim uroczym miałkaniem. Po rozebraniu się z kurtki i butów, wstawiłem sobie wody na herbatę. Potem zaraz przyjechał tata z bratem, którzy byli na lodowisku. Kuba - brat - spytał mnie się, czy nie chciałbym z nim jeździć na łyżwach. Moja odpowiedź była negatywna, gdyż na łyżwach jeździć nie umiem i wolałbym zamiast tego na nartach pozjeżdżać. Nie był zbyt usatysfakcjonowany tą odpowiedź, ale cóż. Po zalaniu sobie herbaty, wziąłem wszystko na górę i zasiadłem za komputerem. Wszedłem na SZL, SLZ i poodpowiadałem na pytania do Twilight. Oczywiście nie obyło się bez Kucyk Band. Następnie wraz z rodziną zjedliśmy obiadokolację, na którą była polędwiczka z ziemniakami. Po posiłku wróciłem do zadań - założyłem i odpowiadałem na pytania zadawane Lunie, jednego z ulubionych kucyków z MLP. Później zszedłem na mecz piłki ręcznej, w którym Polacy po emocjonującym meczu wygrali z Serbią 25-24... Dawno tak się nie emocjonowałem meczem polskiej reprezentacji. A później pośmiałem się z "pierdziochami" na SLZ, zamówiłem Lunę u Chay i Swahili i napisałem kolejną kartkę z pamiętnika.

17 stycznia przeżył i opisał, Nalimba.

Offline

 

#5 18 2013 19:30:56

 Chay

Bananowa Królowa

Zarejestrowany: 05 2012
Posty: 3319
Punktów :   
Autor awatara: Vruia

Re: Pamiętnik Nalisia

Czytanie o dniach innych ludzi jest niebezpiecznie wciągające. A teraz czekam na opis dnia dzisiejszego.



http://i1316.photobucket.com/albums/t609/SwahuSZL/tumblr_nb4wuc05dd1qkj574o1_5002_zps8f477ed5.gif?t=1409429657

Offline

 

#6 18 2013 19:39:10

Swahili

Hiccup the Dark Lord of Everything

51508236
Skąd: Raxacoricofallapatorius
Zarejestrowany: 05 2012
Posty: 2718
Punktów :   
Skrót nicku: Swah, Swahę, Swahu, Iliś
Autor awatara: LastKrystalDragon

Re: Pamiętnik Nalisia

Ja się tak zastanawiam, czy ten pamiętnik nie powinien być w dziale "Opowiadania". Z tego, co widzę, nie występuje tam Nalimba (jako postać lwia).

Offline

 

#7 18 2013 22:17:27

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

// Masz rację, Swah. W takim razie przenoszę temat do działu "Opowiadania" //

18 stycznia 2013

Piękny piątkowy poranek zawitał do pokoju Nalisia. Obudziłem się kwadrans po ósmej. Powstawszy z łóżka, ubrałem się i umyłem dokładnie zęby, gdyż czekała mnie dzisiaj wizyta u dentysty. Zszedłem na dół i zrobiłem sobie szybkie śniadanie w postaci płatków z zimnym mlekiem. Później założyłem buty, które mama skrzętnie wyczyściła. Wcześniej na ich czubkach był tajemniczy biały nalot. Włożyłem kurtkę, chwyciłem za klucze i poszedłem - biegiem - na przystanek. Trasa tej podróży opisywałem już w dniu wczorajszym, nie chce mi się powtarzać, wybaczcie. Z tą jedynie różnicą, że nie grałem w Monopoly, poniważ miałem połowę baterii naładowanej w telefonie, a liczyłem samochody. Tak wiem, interesujace zajęcie. Mając trochę czasu do rozpoczęcia pracy, wysiadłem trzy przystanki dalej, na "Półwiejskiej" i przeszedłem się tą ulicą, co zajęło mi dziesięć minut. Po dotarciu do bramy i otwarciu jej, wszedłem po schodach do biura. W magazynie czekali inni współulotkarze, z którymi się przywitałem. Po ustaleniu kto z kim i kiedy idzie na przerwę, poszedłem się wpisać na listę. Tak na marginesie, ja nie robiłem sobie przerwy, ponieważ nie była mi potrzebna. Dostałem moją ulubioną miejscówkę - pod Kupcem Poznańskim. Nie pytajcie dlaczego ulubioną, bo nie wiem, po prostu rozdaje mi się tam najlepiej. Wziąłem ze stosu sporej wielkości "ulotki ogólne" i pognałem na miejsce kolportażu. Dzisiaj zdecydowałem, że będę liczył ulotki jakie rozdam, by sprawdzić czy jestem w stanie rozdać tysiąc ulotek. Rozdawałem tak bez przerwy, licząc cały czas. Statystyki miałem niezłe - dwieście ulotek spokojnie opychałem w godzinę. Ten szaleńczy wyścig za tysiącem przerwałem jedynie krótką wizytą w wc. Dzisiaj też, poraz drugi w mojej karierze pracownika, skończyły mi się ulotki grubo przed czasem. Licznik stanął wtedy na 990 ulotkach, czyli jeszcze "dycha' i byłby ten wymierzony tysiąc. SMSik informacyjny do biura i ciągnę doń po ulotki. W magazynie jedna dziewczyna miała przerwę podczas której piła herbatkę. Ja tylko wziąłem odpowiednią ilość ulotek, by na ostatnie półtorej godziny kolportażu mi wystarczyło. W międzyczasie koleżanka stwierdziła, że jest zimno, choć była niemniej jak -3 stopnie. Odpowiedziałem, że gorzej będzie jutro, kiedy to ma być za oknem -9 stopni. Na szczęście nikt z nas nie pracuje w soboty, więc ta straszna wiadomość nas nie przeraziła. Wróciłem na miejsce rozdawania ulotek, w którym spotkałem mojego znajomego ziomka z Edicusa, z którym w zeszłym tygodniu bardzo fajnie się rozdawało. Podczas liczenia ile ulotek mi zostało w garści (wydawało mi się, że wyczerpię nakład przed czasem, a nie chciałem poraz drugi iść po ulotki do biura), podszedł do mnie "ziomek" i poprosił bym dał mu ulotkę to wziął całą kupkę. Oddał mi ją, kwitując, że to taki żart, który mnie osobiście bardzo rozbawił. Dochodziła godzina szesnasta, wszystkie ulotki rozdane w liczbie 1239 i czas kończyć tą zabawę. Wróciłem do biura, gdzie zamieniłem dwa słowa z koleżanką Rozalią, która jeszcze pracy nie kończyła, lecz dopiero za godzinę. Życząc jej miłej pracy, wyszedłem się wypisać. Pożegnałem się i poszedłem wzdłuż Półwiejskiej. Wnet zaczepił mnie delikwent z Greenpeace, który chciał zająć mi "3 minuty". Powiedziałem mu, że się spieszę i nie mam czas. A on, że też idzie w tym samym kierunku więc możemy pogadać. Przerzuciłem tylko oczami i łaskawie się zgodziłem. Więc koleś pytał mnie czy zgadzam się z działalnością GP (Greenpeace), a ja że owszem, ale nie ze wszystkim, np. z tym malowanie "CO2" na kominie, z którego ulatnia się para wodna. Wytłumaczył mi grzecznie, że wiedzą, że to para wodna lecz komin ogólnie miał symbolizować źródło zanieczyszczeń. Na końcu mi się spytał, czy nie chciałbym zostać darczyńcą GP. Odpowiedziałem mu, że przykro mi, ale obecnie nie mam stałych źródeł dochodów więc nie podejmę się, jak znajdę stałą pracę to mogę rozpocząć temat. I wtedy nasze drogi się rozeszły. Przeszedłem przez Stary Browar, kierując się na umówioną wizytę u dentysty. Pewno pomyślicie, że miałem stracha przed stomatologiem, ale nie - w ogóle się nie bałem. Co będzie to będzie. Dotarłem na miejsce pół godziny przed umówioną godziną. Nie zdążyłem się nawet porządnie rozebrać, a pan lekarz zaprosił mnie na fotel. Rozgościłem się na zielonkawym fotelu dentystycznym, a w telewizorze zamontowanym na suficie leciał mecz snookera. I się zaczęło. Bzziii.... bziiii.... wierconko. Aaa... przed wierceniem, spytał mi się grzecznie czy ze znieczuleniem czy bez. Ja na kozaka odpowiedziałem, że bez. Cóż, trochę bolało, ale nie aż tak jak mi wiercił dziurę w "jedynce", to była masakra. Po wierceniu zalepił mi dziurkę plombą światłoutwardzalną - tak, tym razem się nie pomyliłem i nie wziąłem "na fundusz" tak jak to było w przypadku leczenia "jedynki". Po wizycie, która kosztowała mnie jednego zielonego "Włodka Jagiełłę" udałem się na przystanek tramwajowy. Wsiadłem w "piętnastkę" którą podjechałem jeden przystanek na "dwójkę" bądź "dziewiątkę". Podjechała ta druga. Pojechałem ją na przystanek "Fredry" gdzie przesiadłem się w "siedemnastkę", która zawiozła mnie na Ogrody. Tam, jak codzień, czekał na mnie z otwartymi drzwiami, mój '95". Wsiadłem, zająłem miejsce i umilałem sobie czas czekania, grą w Monopoly. Po kwadransie dotarłem na przystanek na którym wysiadłem i poszedłem do domu. W nim przywitała mnie mama z bratem. Zjadłem obiad - kluski z sosem, bo ostatnie mięsko wziął sobie brat. Milusio. Po konsumpcji poszedłem na górę, do kompa i zacząłem serwować po necie. W międzyczasie dopisuję kolejne wersy do mojej pracy magisterskiej. Dzisiaj chcę dokończyć cały jeden dział i zacząć kolejny. Może się uda. Cóż, w opisie dnia dotarłem do chwili w której kończę opisywanie kolejnego dnia w pamiętniku. Jutro kolejny, ciekawy dzień, który również tutaj opiszę.

18 stycznia przeżył i opisał, Nalimba.

Offline

 

#8 20 2013 00:12:58

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

19 stycznia 2013

Sobotni poranek. Wydawało się, że będzie to wolny dzień od wszelkich zajęć. Myliłem się. Jak tylko wstałem dostałem od mamy rozkaz posprzątania górnej części domu. Zdążyłem zjeść na śniadanie jedną bułkę z żółtym serem i almette po którym wziąłem się za sprzątanie. Po napełnieniu zbiornika wodą, podłączyłem rurę do odkurzacza i skierowałem się z nim do pokoju. Na pierwszy ogień poszły dywany megagłośną trzepaczką. Po 15 minutach niezbyt nachalnego odkurzania, zamieniłem trzepaczkę na szczotkę do odkurzania podłóg. W międzyczasie mama oznajmiła mi, że z powodu jej braku czasu będę musiał odkurzyć również dół. Goddamit! Pomyślałem i z większą niechęcią wziąłem się za odkurzanie wyżej wspomnianych podłóg. Niestety nie miał mi nikt pomóc, ponieważ brat pojechał sobie na łyżwy. Po ogarnięciu góry, zniosłem całe osprzętowanie na dół. Tam dostałem kolejną misję - wymienić żwirek kotu w kuwecie. Ciekawe, że akurat dzisiaj nasza kotka musiała się załatwić w kuwecie, kiedy zazwyczaj robi to na dworze. Ale cóż, wziąłem i wysypałem zużyty żwirek do kosza i umyłem kocią toaletę. Położyłem z powrotem na miejsce i nasypałem świeżego żwirku. Po króciutkiej przerwie wytrzepałem dywan na górę. Gdy chciałem po skończonej operacji zabrać trzepaczkę na górę, tata zastopował mnie, mówiąc że jeszcze będzie odkurzał. Okej, nie bronię. Zostawiłem trzepaczkę w spokoju. Wróciłem na moment na górę i przeglądałem internet słuchając na YouTubie utwór "Fleur du mal". Nie będę opisywał dokładnie co robiłem na necie, bo to ani nieciekawe ani dokładnie nie pamiętam co robiłem. Po czasie utopia się skończyła i musiałem przynieść z piwnicy krzesła dla gości i je wytrzeć z kurzu. Później zlecono mi umycie podłóg "Prontem". Nie zajęło mi to za dużo czasu - jak z resztą nic co jest związane ze sprzątaniem. Po wylaniu płynu i opłukaniu szmatki, włożyłem miskę pod krzesło w łazience. Tam gdzie jej miejsce. W oczekiwaniu na gości, razem z bratem i mamą złożyliśmy tacie życzenia, który dzisiaj obchodził imieniny. Następnie miałem za zadanie odśnieżyć przed domem "główne trakty" czyli chodnik, dojście do schodów i same schody. Po wykonaniu misji, chwilę później przyjechali pierwsi goście. Byli to wujek z ciocią oraz mały kuzynek - Piotruś. Opatulony w ciepłą kurteczkę i śmieszną czapkę z goglami na oczy, z uśmiechem wstąpił w progi naszego domu. Brat znalazł mu zabawkę w postaci małego bączka, którym bardzo chętnie się bawił. Po chwili przyjechali dziadkowie, którzy stwierdzili, że trzeba bardzo kochać swojego zięcia, żeby w taką pogodę (śnieg i 7 stopni mrozu) się do niego wybrać na imieniny. Po rozpłaszczeniu i złożeniu życzeń, wszyscy zasiedli do stołu. Na pierwsze danie był barszcz. Zastanawiałem się w tym momencie czy to nie jest jakaś Wigilia na bis. Ale w sumie dobrze, bo ja lubię barszcz. Tym razem jednak uszka zostały zastąpione krokiecikami z mięsem. Zjadłem dwa. Na drugie danie był królowa wieczoru - kaczka ze śliwkami i jabłkami. Do tego do wyboru frytki albo pyzy z sosem. Kaczka była przepyszna. Tłusta, smaczna i soczysta. Pyzy z sosem też niczego sobie. Po obfitym obiedzie młody Pitek udał się do półmiska z mandarynkami i wziął jedną. Miał wielką ochotę ją pozgniatać. Urocze :3.  Później przyszedł czas na dalszą zabawę. Kuba przytaszczył z góry swoje zdalnie sterowane samochody, z których jednego z nich udało się nawet uruchomić. Z reakcji Piotrka na ruszający się "sam" samochód, trudno było wywnioskować, czy się na niego wkurza, że mu odjeżdża, czy się po prostu bał hałasu jaki ten samochód wydawał. Tak czy inaczej bardziej zainteresowany był samochodami napędzanymi ręcznie. W tle tata z wujkiem rozmawiali na tematy rowerowe. Dokładnie to rozmowa dotyczyła piast - takie metalowe cóś, przez które jest przymocowane koło do widelca, hamulców i ramy. W ogóle tata dostał hamulce tarczowe do roweru - ja też takie chcę! Później włączyliśmy na telewizorze YouTuba i posłuchaliśmy kawałek koncertu Marka Knopfelda (wokalista Dire Straits). Po nim nadszedł czas na mecz piłkarzy ręcznych Polska - Korea Płd. W jego trakcie goście opuścili imprezę i udali się do domu, a dalszy ciąg meczu obejrzeliśmy sami. Nasi wygrali pewnie 33 - 25, choć w pierwszej połowie bardzo się męczyli, w pewnym momencie Koreańczycy prowadzili 11 - 9, ale Jurecki i spółka wzięli się do pracy i do przerwy prowadziliśmy 18 - 11. Początek drugiej połowy... a z resztą, kto zainteresowany to sobie przeczyta na wp, onecie czy innej interii. Po meczu wróciłem do komputera, który zdążył mi się raz wyłączyć (sic!) i mnie powkurzać, ale już jest dobrze i mogę napisać tą kartkę z pamiętnika.

19 stycznia przeżył i opisał, Nalimba.

Offline

 

#9 22 2013 21:14:10

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

21 stycznia 2013r.

I znowu ten poniedziałek. Tego dnia mój poranek wygląda zgoła odmiennie niż w pozostałe dni tygodnia. Wstałem pół godziny wcześniej, czyli o 7;30. Dlaczego tak wcześnie? Otóż w poniedziałek mam seminarium na 10, a że na uczelnię mam gorszy dojazd niż do „Omegi” muszę wyjść z domu pół godziny wcześniej. Otwarłem oczy i wstałem z łóżka. Na dworze 8 stopni poniżej zera. Biorę swojego kompa do sypialni, żeby wydrukować materiały na seminarium. Byłem trochę zdenerwowany, ponieważ dwa razy pod rząd mnie na nim nie było i bałem się, że mi nie zaliczy. Tak jakoś w pośpiechu wyszło, że nawet śniadania nie zjadłem i potem cierpiałem głód (do 18 pracowałem później, tak dla przypomnienia). Nadszedł czas na ubranie butów i kurtki i wyjście na dwór, na ten mróz. Przed wyjściem jeszcze mnie mama zagadała, więc na przystanek musiałem pobiec. Taki jogging poranny, a co! W końcu dotarłem do „46”, który miał mnie zawieźć w stronę uczelni. Usiadłem na krześle i zaraz potem autobus ruszył. Jadąc cały czas myślałem o seminarce, czy będzie dobrze, czy mi zaliczy, czy będę musiał się tłumaczyć z nieobecności. Bardzo też chciałem, żeby nikogo prócz mnie nie było w gabinecie, bo jak jestem sam, to przychylniej patrzy na to co zrobiłem. Nic to, nadszedł czas wyjścia z autobusu i przejście parę metrów na kolejny, na którym czekałem na „98” podjeżdżające już pod sam wydział. Dotarłem pod niego lekko spóźniony, ale to dobrze, wejdę jak już wszyscy będą siedzieć w środku. Wchodzę do budynku i kieruję swojego kroki na drugie piętro do instytutu geomorfologii. Tam właśnie znajduje się gabinet mojej pani promotor. Stuk-puk. „Proszę!”. Wchodzę do środka, a tam jakiś JEDEN kolega analizuje swoją pracę z panią doktor. Kazała mi poczekać chwilę, więc usiadłem na krześle między regałami z pracami magisterskimi a szafą. Po dziesięciu minutach analizy tekstu pana kolegi, przyszedł czas na mnie. Na początek padło pytanie o to, kiedy ostatnio byłem na seminarium. Odpowiedziałem, że tuż przed świętami. Mina pani promotor nie była zachęcająca, ale jakoś rozeszło się po kościach. Jeśli zaś chodzi o moją pracę, perfekcyjna nie była. „Na pewno tego panu dzisiaj nie zaliczę, proszę zrobić to porządnie i mi pokazać, wtedy możemy rozmawiać o zaliczeniu”. Podziękowaliśmy sobie ładnie i wyszedłem z gabinetu. Ulżyło mi lekko, bo wiedziałem, że frekwencja nie zaważyła na moim zaliczeniu z seminarium. Kierowałem się już na przystanek, gdy przypomniało mi się, że miałem indeks odebrać. Taka mała zielona książeczka, do której się zbiera pokemony, znaczy się wpisy pod ocenami. Zachodzę do dziekanatu, które tworzą stanowiska i okienka jak na poczcie... tylko skrzynek na listy brakuje. Moim okienku paczę, a tam nikogo nie ma. Mówię sobie, poczekam, albo spytam się pani od zaocznych. Jednak wolałem poczekać, mimo wszystko wolę to załatwić z moją panią od dziekanatu (?). Po minutach pięciu pani wróciła skądś tam i zasiadła za biurkiem, wtem ja poprosiłem ją o indeks. Dała mi go lecz zaraz potem dodała, że nie ma mojej karty zaliczeniowej, ponieważ później rejestrowałem się na USOSa i dlatego jej nie ma. Mam jej wysłać maila, że wszystko jest git i mi wydrukuje. I to by było na tyle z biurokracji na WNGiG (Wydział Nauk Geograficznych i Geologicznych). Mogłem w końcu pójść na upragniony przystanek i opuścić Umultowo w zielono-żółtym autobusie. Niestety, ten planowo miał przyjechać dopiero za 10 minut. Postanowiłem sobie umilić czekanie spacerem na pętlę. Na pętlę zazwyczaj autobusy przyjeżdżają wcześniej to będzie można wejść i się ogrzać. W końcu przyjechał i mogłem ostatecznie wyjechać spod uczelni. Po minutach w podróży urozmaicanej turbulencjami na dziurach na drogach, dotarłem na pętlę tramwajową. Wsiadłem w pierwszy lepszy tramwaj i pojechałem nim na dworzec kolejowy. Przybyłem tam z misją zdobycia rozkładu jazdy do Ostrowa Wielkopolskiego dla dziadków. Bez chwili zastanowienia podszedłem do stoiska z rozkładami i wybrałem ten, który odpowiadał wymaganiom dziadków. Później powolnym krokiem, gdyż do pracy miałem prawie godzinę, zmierzałem do Starego Browaru. Tam zaliczyłem po kolei: empik, wc, komputronik, bankomat w którym sprawdziłem stan konta. Po odwiedzeniu wyżej wymienionych miejsc, opuściłem centrum handlowe i popularnym „deptakiem” udałem się w kierunku „Omegi”. Spojrzenie na zegarek. Jeszcze 20 minut. Nie ma co się spieszyć, pójdę jeszcze do Kupca Poznańskiego (taki Browar tylko wersja mini). Przed nim stał kolega ulotkarz, z którym zamieniłem słowo. Powiedział, że ciężko się rozdaje w takich warunkach i że myśli nad zmianą pracy z początkiem lutego – podobnie jak ja, chce zobaczyć w Edicusie. Po krótkiej rozmowie, nadszedł czas rozpoczęcia pracy. Wbiłem więc na klatkę i pognałem do biura. W magazynie tradycyjnie już ubrałem kufajkę i poszedłem się wpisać na listę. Miejscówkę mogłem sobie wybrać. Św. Marcin pod Biedronką albo Fredry. Wybrałem tą drugą opcję, gdyż tam jeszcze nie rozdawałem. Wziąłem przesadnie dużą ilość niebieskich ulotek i wymaszerowałem na miejsce pracy. Po drodze minąłem kolegę, któremu oznajmiłem, że idę na Fredry. Po niezbyt szybkim spacerze dotarłem pod Wydział Filologii Polskiej i Stosowanej na Fredry. Czas spędzony tam zaskakująco szybko mi mijał. Jednak ulotki schodziły o wiele gorzej niż w piątek. Udało mi się raptem rozdać 300 ulotek (przyp. 1200 w piątek). W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak i mówi, czy bym nie chciał roznosić ulotek po domach. Mówię mu, że czemu nie, zawsze to lepsze niż stanie w miejscu. W dosyć długiej rozmowie opowiedział mi co i jak i za ile (7zł/h). W sumie fajna fucha, ale jednak mało płatna. Po późniejszym zastanowieniu się, lepsza praca w Edicusie za 7,5zł. Tak mi się wydaje. Po skończeniu rozmowy, kolega poszedł w swoją drogę, a ja wróciłem do rozdawania ulotek. Zapadał zmierzch, robiło się coraz zimniej. Z tej okazji skróciłem sobie czas pracy o półtorej godziny i pojechałem tramwajem na dworzec się trochę ogrzać. Tamże zadzwoniła do mnie mama z pytaniem czy już kończę pracę i czy przyjadę do dziadków. Powiedziałem, że grzeję się na dworcu i czekam na godzinę wyjścia z pracy. Po zakończonej rozmowie przeszedłem dokładnie tą samą trasą co rano tj. z dworca do Starego Browaru, a stamtąd prosto do siedziby. Po załatwieniu wszystkich formalności wyszedłem zeń i skierowałem się na tramwaj, który miał mnie zawieźć do dziadków. Po drodze zadzwonił do mnie tata, który był w okolicy z pytaniem, czy nie chcę żeby mnie zabrał do domu. W związku z tym, że planowałem jechać do dziadków, moja odpowiedź była negująca. Po dotarciu „6” do dziadków, pierwsze co zrobiłem to złożyłem życzenia babci. Bardzo się z tego faktu ucieszyła. Powiedziała, że każdy z wnuków jej zadzwonił i złożył życzenia. Potem zjadłem parówki na kolacje i popiłem herbatką. Cóż, po 6 godzinach stania na mrozie nie ma nic lepszego jak gorąca herbatka. Porozmawiałem z dziadkami o pracy i o tej propozycji roznoszenia po domach.
Później przyszedł czas na krótkie oglądanie telewizji, w której leciał Puchar Narodów Afryki, a potem tradycyjne fakty na TVNie. W końcu przyszedł czas się zwijać do domu. Ubrałem się w buty i kurtki i wyszedłem na klatkę. Będąc już na drugim piętrze, zostałem zawrócony w celu wzięcia masła i serka do domu. Po spakowaniu pakunku, ruszyłem na przystanek. Podczas powrotu do domu nic się ciekawego nie działo, więc nie będę opisywał. Po wejściu do domu, przywitała mnie mama tekstem „Zgrzeję Ci parówki” na co odparłem krótkim „Jadłem u dziadków”. Po codziennej rozmowie o pracy, obejrzeliśmy żenujący mecz polskich piłkarzy ręcznych, których Węgrzy ograli naszych 27 : 19. I do domu. Cóż, może za dwa lata będzie lepiej, w końcu gramy u siebie. Po meczu poszedłem na górę i byłem tak zmęczony, że nawet pamiętnika nie chciało mi się napisać, dlatego piszę go dzisiaj. A potem poszedłem spać, bo nazajutrz trzeba wstać o 6 na zaliczenie. Ale to już opiszę w dniu dzisiejszym.

21 stycznia przeżył i opisał, Nalimba.

Offline

 

#10 24 2013 17:37:24

 Chay

Bananowa Królowa

Zarejestrowany: 05 2012
Posty: 3319
Punktów :   
Autor awatara: Vruia

Re: Pamiętnik Nalisia

A ja twierdzę, że gdyby każdy wpis zaczynął się słowami "Mój mały pamiętniczku..." byłoby zdecydowanie lepiej



http://i1316.photobucket.com/albums/t609/SwahuSZL/tumblr_nb4wuc05dd1qkj574o1_5002_zps8f477ed5.gif?t=1409429657

Offline

 

#11 24 2013 19:56:41

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

22 stycznia 2013r.

Wtorek rano... wcześnie rano. Dzisiaj musiałem wstać o 6, ponieważ na 8 miałem zaliczenie z „turystyki pielgrzymkowej”. Ciężko mi się wstawało, gdyż dawno na taką godzinę nie musiałem jechać na uczelnię. W domu ciemno, wszyscy śpią, a Naliś po cichu się ubiera, nieśmiało zapala światło do łazienki i myje zęby. Schodzę na dół, żeby zjeść skromne śniadanie. Wtedy zeszła na dół mama pytając się „Co tak wcześnie dzisiaj?” po odpowiedzi, z której wynikało, że jadę na zaliczenie, wróciłem do jedzenia przygotowanego wcześniej śniadania. Po spakowaniu się, ubrałem buty i kurtkę i wyszedłem na przystanek „46”. Po dotarciu tamże, wsiadłem do autobusu i czekałem na odjazd. Za oknem powoli świtało – o 7 rano, goddamnit! Po przebyciu trasy, którą przez ostatnie 5 lat przemierzałem codziennie, wysiadłem na „Szymanowskim” i czekałem na kolejny autobus, który zawiezie mnie przed sam wydział. Tak, wiem że opis podobny jak z wczorajszego dnia, ale coś muszę pisać. Po opuszczeniu pojazdu napotkałem kolegę z roku, który również szedł na zaliczenie. Spytał mi się czy jestem nauczony, ja mu na to, że przeczytałem jedynie prezentację przesłaną przez wykładowce. I to nawet nie połowę. W drzwiach dołączył do nas trzeci kolega, z który przyjechał swoim czerwonym... fordem fiestą. Po rozmowie dot. zaliczenia, poszliśmy oddać kurtki do szatni, a następnie pod salę. Wchodzimy na górę i ku naszemu zdziwieniu, nikogo przed salą nie ma. Myślimy sobie, albo nie ma dzisiaj zaliczenia, albo w innej sali. Okazało się, że siedzieli już w środku. Weszliśmy również wzorem innych do sali i zajęliśmy dogodne miejsce w środkowym sektorze. Po długim oczekiwaniu na rozpoczęcie zaliczenia, w końcu się rozpoczęło. Pytania były proste, typu „specyfika pielgrzymki” „gdzie leżą następujące miejscowości”. Nie powinno być problemów z zaliczeniem, bo jak stwierdził ksiądz-wykładowca, jeśli ktoś wykazuje „błysk tęsknoty do inteligencji”, co ma oznaczać chociaż odrobinę wiedzy, ten zaliczy. Opuszczeniu „auli novej” poszliśmy po kurtki i powoli zmierzaliśmy do samochodu (czerwonego forda). Początkowo miała jechać piątka, jednak dwóch się wykruszyło i w efekcie jechaliśmy we trójkę. Po drodze nawiązały się tematy dotyczące dzisiejszego zaliczenia oraz pracy magisterskiej kolegi Piotra, której nie ma nawet zaczętej. Wysiedliśmy z samochodu ponownie na „Szymanowskim” i zeszliśmy schodami na przystanek Poznańskiego Szybkiego Tramwaju (PST). „Jadę na szychtę” powiedziałem, precyzując moje plany na dalszą część dnia. „Co powiedziałeś przedtem?” na szychtę odpowiedziałem. „A gdzie się tak mówi?” - na Śląsku. „A to my jesteśmy na Śląsku żeby tak mówić? Do mnie musisz mówić tak jak na Mazowszu idu na rabotu” . Po tej zacnie ciekawej dyskusji na temat polskiego dialektu dotarliśmy na przystanek. Wsiedliśmy w pierwszy tramwaj jaki podjechał. Po drodze nawinęły się rozmowy o mojej pracy i pracy magisterskiej Piotra. Kolega wysiadł wcześniej by udać się do akademika, a ja sam pojechałem dalej do pracy. Jednak do niej miałem jeszcze ponad godzinę więc zgodnie z tradycją poszedłem do Starego Browaru powłóczyć się. Po tym czasie skierowałem się do biura, w którym do pracy szykowała się czwórka ulotkowiczów. Ubrałem kurtkę i razem z innymi poszliśmy się wpisać. Dzisiaj mogliśmy sami wybrać sobie miejsce. Ja wybrałem sobie najdalszą z nich – na Moście Teatralnym. Po pobraniu „materiałów informacyjnych” udałem się na miejsce rozdawania. Po drodze szedłem z kolegą, który miał rozdawać 500m bliżej niż ja i gadaliśmy sobie o pracy. Po dotarciu na miejsce, które było pokryte upierdliwym błotem pośniegowym, rozpocząłem rozdawanie. Po niecałej godzinie spotkałem znajomego z roku, który w przeszłości również pracował w „Omedze”. Pogadaliśmy sobie z 15 minut relacjonując mu codzienny przebieg mojej pracy. Po tym czasie kolega poszedł swoją drogą, a ja wróciłem do rozdawania. Po pozbyciu się dwóch kupek ulotek, udałem się na przerwę do „Pestki” gdzie w Saturnie chciałem zobaczyć, czy jest laptop, który chcę kupić. Po wnikliwym szukaniu znalazłem komputer, którego szukałem – samsunga z procesorem 7 generacji, 8GB pamięci RAMu oraz 1TB na dysku twardym. Westchnąłem do tego cacka dwa razy i wyszedłem ze sklepu. Wróciłem na „Teatralkę” by dalej spełniać się jako ulotkarz. Postanowiłem bezczelnie się zwinąć półtorej godziny z miejsca pracy i pojechać tym razem do Media Marktu, w tym samym celu, dla którego pojechałem do Saturna. Kupiłem sobie kawałek pizzy, bo byłem strasznie głodny. Była bardzo dobra. Wstąpiłem do Media i tam również znalazłem „mojego” laptopa. O dziwo wyglądał identycznie jak ten w Saturnie. Gdy nadszedł czas powrotu do biura, poszedłem na przystanek i wsiadłem w „16”, która zawiozła mnie na przystanek „Fredry”, z którego podjąłem pielgrzymkę do biura. Tam zrzuciłem kurtkę, rozładowałem ulotki, wypisałem się i wyszedłem. Po opuszczeniu budynku „Omegi” skierowałem się na przystanek. Ruszyłem z niego „6” do dziadków. U nich były w gościach dwie ciocie z Ostrowa Wielkopolskiego. Pogadałem z nimi o pracy, studiach i ogólnie o życiu codziennym. Po jakimś czasie wróciliśmy do domu. Zjadłem kolację i zasiadłem za komputerem. Tam na gadu pisałem z jedną znajomą o chorobach. Ta informacja będzie istotna przy opisie dnia jutrzejszego. To by było na tyle, z dnia dzisiejszego. Wyjątkowo mniej dzisiaj tekstu niż zazwyczaj tak jakoś wyszło.

22 stycznia przeżył i opisał Nalimba.

Offline

 

#12 25 2013 14:09:24

 Kovu

http://i50.tinypic.com/29liixi.pngPełnoprawny członek stada

Zarejestrowany: 11 2012
Posty: 1085
Punktów :   
Autor awatara: Madame Carotte

Re: Pamiętnik Nalisia

Hahaha, dobre ;D Fajny pomysł ^.^

Offline

 

#13 25 2013 19:16:53

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

24 stycznia 2013r.

Środa przyniosła mi coś, czego dawno nie miałem. Wstałem z łóżka i nie czułem się za dobrze. Poinformowałem mamę, że z tej okazji dzisiaj w pracy będę tylko przez 3 godziny. Podjąłem działania takie same jak co rano, dlatego nie będę pisał, żeby się nie powtarzać. Idąc przyśpieszonym krokiem na przystanek, po 3 minutach już na nim stałem. Ku mojemu zdziwieniu, oprócz mnie, nikt na autobus nie czekał. Zawsze o tej porze ktoś stał, dzisiaj nie było nikogo. Może przyjechał wcześniej i już wsiedli, a ja bez sensu stoję? Po 10 minutach marznięcia na przystanku postanowiłem go opuścić i pójść na pętlę na „46” bądź „60”, zależy co wcześniej odjedzie. Po dojściu na wspomnianą pętlę i wejściu do „60”, przemknął szosą spóźniony o 15 minut „95”. Nie pozostawało mi nic innego jak złapać się za głowę. Aha... teraz na pewno się spóźnię. Żeby tego było mało – stojące obok „46” również ruszyło wcześniej i zapewne nie spóźniłbym się do pracy. Najwyżej wyślę smsa, że się parę minut spóźnię – pomyślałem. Tak też zrobiłem po 10 minutach jazdy. Na miejsce pracy dotarłem z 15-minutowym spóźnieniem. Ubrałem kurkę, wpisałem się na listę i oznajmiłem pani sekretarce, że dzisiaj chciałbym tylko do 13, bo źle się czuję. Wysłali mnie pod mój ulubiony Kupiec Poznański. Mimo że pracowałem dzisiaj tylko połowę normalnego czasu, minuty upływały wyjątkowo wolno. Ciężko mi się rozdawało, a z każdą minutą czułem się coraz gorzej. W pewnym momencie chciałem skończyć wcześniej, ale wytrzymałem i dotrwałem do trzynastej. Po powrocie do biura, zastał mnie w magazynie wielki rozgardiasz (bałagan). Pytam się kolegów, co tu się stało. Powiedzieli mi, że nastąpiło wielkie przemeblowanie. Matko, mam nadzieję, że jak wrócę w poniedziałek do pracy to się połapię gdzie co i jak. Tak, dopiero w poniedziałek, bo w takiej formie nie mam zamiaru iść do „Omegi” w czwartek i piątek.
Sekretarka przestrzegła mnie, że przerwy to raczej sobie nie zrobię, a ja odparłem, że „Ja już mam fajrant, bo dzisiaj tylko do 13” i poszedłem się wypisać i wyszedłem z kamienicy. Po pracy postanowiłem zrealizować najważniejszy punkt dzisiejszego dnia – iść do Edicusa i zapytać się o robotę u nich. Doszedłem do bramy, nacisnąłem na jedynkę, na numerycznym domofonie i już po chwili otworzyła się furtka do środka klatki. Kawałek dalej, za szklanymi drzwiami znajdowała się klatka, a na parterze wejście do biura Edicusa. Po wejściu i przywitaniu się przeszedłem do rzeczy. Pani za biurkiem z miłym uśmiechem oznajmiła mi, że obecnie nie szukają kandydatów do roznoszenia ulotek – przynajmniej do końca tygodnia, ale mogę zostawić namiary i jak coś się zwolni to się ze mną skontaktują. Cóż, mam nadzieję, że to zrobię. Zresztą, dziewczyna siedząca w środku stwierdziła, że pod koniec miesiąca będą się wykruszać. Oby.
Po opuszczeniu lokalu przeszedłem na przystanek, skąd tramwajem pojechałem do dziadków, żeby się ogrzać. Za pół godziny byłem już na miejscu. Poinformowałem ich na wstępie, że źle się czuję i dlatego wcześniej się zwolniłem z pracy. Po zjedzeniu obiadu i popiciu ciepłej herbaty, położyłem się na kanapie. Po późniejszym zmierzeniu temperatury wyszło mi, że mam 37,7 stopni. Czyli gorączka. I tylko gorączka, bo ani mnie gardło nie bolało, ani kataru nie miałem, jedyne co to mnie kaszel od wczoraj męczył. Od razu dostałem dwie tony rutinoskorbinów, dwa litry fervexów i innych medykamentów. Nawet dostałem transfer z tatą do domu, żebym nie musiał marznąć na przystankach. Milusio.
I tak sobie leżałem, oglądając w telewizji Puchar Narodów Afryki. Bardzo lubię oglądać te rozgrywki, są bardzo interesujące, egzotyczne no i... po prostu Afryka. Przed końcem meczu przyjechał tata i od razu chciał jechać, kiedy go powstrzymałem od tego mówiąc, że jeszcze mam herbatę do wypicia. Gdy już opróżniłem kubek z napojem bogów, wstałem i ubrałem się w ciuchy i wyszedłem z tatą do samochodu. Po szybkiej podróży byliśmy już w domu. Mogłem w końcu przebrać się w piżamkę i zająć wygodne miejsce w łóżku. Rodzice dali mi jeszcze syropu, polopiryny, witaminy C i fervexu. Po 15 minutach leżenia, zaczęło mi się nudzić i jak na złość mój komputer nie chciał się uruchomić. Musiałem czekać, aż brat skończy używać mamy komputera i wtedy ja go przejmę. Otrzymałem go już przed 21 i mogłem rozpocząć wirtualną część dnia, której już nie będę opisywał.
Cóż, tak patrzę, że opisy moich dni są coraz krótsze. Być może dlatego, że dużo sekwencji się powtarza i nie chcę tego powielać po raz enty, chociaż czasem przyznam się szczerze, najzwyczajniej w świecie nie chce mi się pisać. Ale nie martwcie się, będę pisał dalej mój pamiętnik, może nie będą to tak długie elaboraty jak dotychczas, ale na pewno będą. Jednocześnie bardzo dziękuję za miłe komentarze pod moim adresem. Serdecznie Was pozdrawiam. ;)

24 stycznia przeżył … zachorował i opisał, Nalimba.

Offline

 

#14 28 2013 22:25:54

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

27 stycznia 2013r.

Niedziela. Tego dnia mieliśmy jechać do wujka na imieniny. Obudziłem się jak co niedzielę – późno. Po 10. Wstałem z łóżka i poszedłem na dół na rodzinne śniadanie. Były parówki i resztki z całego tygodnia. Po śniadaniu był tzw. czas wolny. Podczas tego czasu oglądałem mecz tenisa w telewizji, w którym Djoković wygrał z Murreyem w finale Australian Open. Praktycznie zaraz po nim zaczęliśmy się szykować do wyjazdu na imieniny. Musieliśmy wyjechać wcześniej, gdyż musieliśmy jeszcze pojechać po babcię na drugi koniec Poznania. Podróż po babcię jak i do wujka przebiegała normalnie, wręcz nudno. Jedynie przed wjazdem na autostradę tata trochę zaszalał i chciał wyprzedzić jakiegoś nissana, ale pas był za krótki i nie zmieściłby się na węźle, więc przyhamował. Przed samymi Komornikami tata zrobił śmieszną, aczkolwiek lekko wstydliwą rzecz. Stojąc na światłach, chciał wyminąć samochody z prawej strony i skręcił w prawo. Jednak nie zauważył, że wjechał na pobocze. Po dotarciu do Komornik – wieś pod Poznaniem gdzie mieszkają ciocia z wujkiem i z Piotrkiem, moim kuzynem i chrześniakiem – zaparkowaliśmy samochód przed domem i przez zaspy skierowaliśmy się do lekko schowanego, jednopiętrowego domu, w którym znajdowały się cztery średniej wielkości mieszkania. Wujek z ciocią mieszkali na parterze po prawej stronie. Weszliśmy do środka i przywitaliśmy się z gospodarzami domu. Wujek był lekko zaskoczony obecnością babci, gdyż wczoraj była w Czarnkowie – u rodziców cioci, więc sądził, że dzisiaj już nie przyjedzie a będzie „leczyła wczorajszą imprezkę”. Powitaliśmy również najmłodszego lokatora – Piotrka, który był wówczas u cioci na rękach. Bardzo się ucieszył gdy nas zobaczył. Potem nastąpiła chwila na zabawę z kuzynem aż w końcu przyszedł czas na obiad. Ja zjadłem sobie dwa schaby zawijane szynką i serem oraz oblane sosem serowym – bardzo dobre, a do tego frytki. To wszystko popiłem jakimś różowawym winem, które jak każde wino – było niedobre. Po konkretnym obiedzie była chwila na odpoczynek i oglądanie skoków w telewizji. W tym czasie Kuba bawił się samochodami z kuzynem. Po przerwie była słodka część przyjęcia. Ciocia ukroiła taki mały torcik z ciemną masą w środku i wiśniami oblany masą tortową, która w całym torcie była najlepsza. Po spożyciu tortu, nastąpił powrót do zabawy z Piotrkiem. A to samochodami, to piłką to znowu książeczką. Trochę czasu spędziłem z nim i ciocią w jego pokoju bawiąc się klockami i czytając … powiedzmy że czytając książeczki. Miło płynął czas w Komornikach, ale czas było się zwijać, ponieważ trzeba było jeszcze babcię odwieźć do domu. Pożegnaliśmy się z domownikami, a Piotr pożegnał nas jak dorosły facet – uściskiem dłoni i poszliśmy do samochodu. Po zawiezieniu babci, wróciliśmy do domu. Zdjąłem buty i kurtkę i zasiadłem za komputerem pisząc kolejną tym razem bardzo krótką kartkę z pamiętnika. Późnym wieczorem zadzwoniłem do Karotki i gadaliśmy na ciekawe tematy. Czarne dziury, wielkość wszechświata czy istnienie Boga oraz cywilizacji pozaziemskich. Rozmowa była bardzo ciekawa i mam nadzieję, że takich będzie więcej.
A tymczasem kończę pisanie, bo zaczyna mnie łóżko wzywać do siebie. Zatem dobranoc i do zobaczenia na kolejnej kartce z pamiętnika.

27 stycznia przeżył i opisał, Nalimba.

Offline

 

#15 29 2013 19:36:14

 Nalimba

Magia Klejnotu

Skąd: Kartonowe Królestwo
Zarejestrowany: 19 2012
Posty: 2308
Punktów :   
Skrót nicku: Naliś, Nal, Nalcio
Autor awatara: brak

Re: Pamiętnik Nalisia

28 stycznia 2013r.

Poniedziałek wyglądał jak każdy poprzedni. Rano, pobudka przed ósmą. Poranna toaleta, ubranie się i śniadanie. Wędrówka na autobus i jazda nim na uczelnię, na seminarium. Miałem poprawioną i wydrukowaną część pracy magisterskiej, którą musiałem pokazać, by zaliczyć przedmiot. Gdy zajechałem na miejsce, zastały mnie zamknięte drzwi, a co za tym idzie nikt w środku. Nic to, widać zajęć już nie było, wszak trwa sesja. Muszę iść w środę na dyżur. Mając jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia pracy, zrobiłem sobie małą wycieczkę po Poznaniu. Najpierw „85” na przystanek Serbska/Naramowicka, tam przesiadłem się na „51” i pojechałem na sam koniec, na dworzec. Musiałem jakoś zabić czas, który pozostał do rozpoczęcia pracy więc chodziłem sobie w tą i z powrotem. O 13 zawitałem w biurze gdzie wypełniłem formalności i założyłem kurtkę roboczą. Przydzielili mi miejscówkę pod McDonaldem, ze zwykłymi, wielkimi jak plakat, ulotkami. Wyszedłem i poszedłem na miejsce pracy. W powietrzu czuć było odwilż, śnieg się topił a zza chmur od czasu do czasu wychodziło słońce. Aż miałem ochotę zostawić te ulotki i gdzieś sobie pojechać i pospacerować się – było czuć wiosnę. Dodatkowo byłem jeszcze niewyspany, więc rozdawałem na zwolnionych obrotach, jednak mimo to rozdawało mi się wyjątkowo dobrze. Czas mijał również wyjątkowo szybko. Przed szesnastą ruszyłem w stronę biura, bo od tego godziny do końca – czyli do 18 miałem rozdawać pod biurem. Przedtem jeszcze zrobiłem sobie 15 minut przerwy w siedzibie. Normalnie przerw sobie nie robię, ale dziś również wyjątkowo... ach dzisiaj wszystko jest jakieś wyjątkowe, sobie wpadłem na przerwę. Popiłem weń soku i zagryzłem paluszkiem. Pobrałem trochę więcej ulotek i wróciłem przed budynek rozdawać. Tutaj rozdawanie również szybko mi szło. Kwadrans przed osiemnastą skończyły mi się ulotki więc skończyłem pracę. Po oddaniu kurtki i wypisaniu się, postanowiłem wejść do Profi-Lingua by zapytać się czy nie szukają chętnych do roznoszenia ulotek. Bardzo miły pan zza komputera oznajmił mi, że obecnie mają nadwyżkę ulotkowiczów, ale za 2-3 tygodnie powinny się miejsca znaleźć. Wyraziłem zainteresowanie pracą i zostawiłem namiary na mnie panu. Oczywiście jak to ja, zapomniałem się zapytać o warunki umowy czyli płatności, na ile umowa i takie rzeczy. Po powrocie do domu poinformowałem rodziców o możliwości pracy w nowym miejscu i po sprawdzeniu warunków pracy w Profi-Lingua, byłem bardzo zadowolony z podjętej decyzji. W końcu 10,5 złotych za godzinę to już nie są groszaki. Później zjadłem obiad i zasiadłem do komputera na którym spisuję dzisiejszy dzień w pamiętniku.

Jeszcze raz przepraszam za coraz krótsze relacje, ale szczerze powiedziawszy nic ciekawszego się w tych dniach nie dzieje. Wiele sekwencji się powtarza więc nie będę po raz enty pisać. Inna kwestia, że długich relacji 'minuta po minucie' mi się nie chce pisać, więc od teraz nie będę wypisywał elaboratów tylko będę opisywał bardziej skrótowo to co przeżyłem w mijającym dniu.
To by było na tyle z mojej strony. Pozdrawiam.


28 stycznia przeżył i opisał, Nalimba

Offline

 
Stado Lwiej Ziemi
Reklama
Król Lew
Lion Time
Wild Land AAF

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
wymiana wind śląsk