Stado Złotych Lwów


Interesujesz się Królem Lwem? Lubisz fora, gdzie panuje miła atmosfera? Dołącz do nas!

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

Ogłoszenie

Witamy w Naszym Stadzie!
Ustawienia stylu
Galeria screenów HD
Nie zapomnij zagłosować na Nasze forum!




#1 15 2013 21:06:56

Madame Carotte

http://i48.tinypic.com/2j1tvzl.png

Stały bywalec

Zarejestrowany: 02 2012
Posty: 284
Punktów :   

Rudzielce Madame Carotte.

Poznałem ją pod koniec liceum. Widywaliśmy się już wcześniej, nasza szkoła była na tyle mała by dwa rudzielce miały szansę w końcu wyłapać się z tłumu. Pierwszy krok należał jednak do niej. Siedziałem akurat na korytarzu czytając notatki z historii.
-    Ej, cześć! Popatrz też jesteś rudy! – usłyszałem pewnego dnia jej wesoły głos. To było jakoś na początku marca.
-    Nie da się ukryć.. – posłałem jej znużone, na swój sposób cyniczne, spojrzenie.
-    Nie smęć!
-    Odczep się, dobra?
-    Dobra! – wytrajkotała wesoło.
Nawet nie wiem kiedy zniknęła mi z oczu. Trochę mnie irytowała, trochę ciekawiła. Wiem, że każdy miał ją za dziwaczkę i przyznam niechętnie, że ja też należałem do tego dość szerokiego grona. Później spostrzegłem, że ona była po prostu inna. Biło od niej widmo odmienności. Ubierała się zazwyczaj trochę staromodnie, ale naprawdę kolorowo. Kiedy nie miała humoru nosiła długi czarny sweter i wąskie, równie czarne spodnie, które tylko eksponowały jej chudziutkie nogi. 
Słuchała muzyki, nie gatunków. To mnie zaskoczyło, no bo tak naprawdę w dzisiejszych czasach każdy albo sam się szufladkuje, albo kto inny robi to za niego. Rudej nie można było zaszufladkować w jakikolwiek sposób. Sam wielokrotnie próbowałem i doszedłem do wniosku, że żeby Ruda mogła być zaszufladkowana trzeba by ją poćwiartować i wrzucić po trochu do każdej z szuflad. Niemożliwe, nieprawdaż?
Kiedy zagadała do mnie drugi raz przyniosła ze sobą kamyk. Jak sama twierdziła, był to jakiś magiczny kamień. Zmierzyłem ją dziwnym spojrzeniem, nie wiedziałem jak zareagować. Byłem wtedy naprawdę skryty i zafukany, a tu taka osobowość robi do mnie podchody.. i to jeszcze w tak niecodzienny i dziwaczny sposób. Gapiłem się na nią z krytym politowaniem chyba wieczność. Autentycznie nie wiedziałem o co jej chodzi. Zdaje się, że lubiła szokować ludzi.
-    Mam metr sześćdziesiąt sześć. – oznajmiła z uśmiechem, wlepiając swój wzrok w moją twarz. Potem jednym zwinnym ruchem schowała kamyk do kieszeni. – Nie wiesz co tracisz.
Zatkało mnie, a chwilę później zobaczyłem bandę Kani. Od dłuższego czasu za główną rozrywkę brali sobie rujnowanie mojego szkolnego życia. Wiedzieli, że nic im nie odpowiem. Zresztą sam ich do tego przyzwyczaiłem. 
-    Patrzcie, Rudy ma dziewczynę!
-    Faktycznie. Kania, patrz! Karoten znalazł Karotkę!
Kania był ich przywódcą, jeśli można to nazwać w ten sposób. Tak naprawdę głupi był jak but, a jedyne czego zdrowy człowiek ewentualnie mógłby mu zazdrościć to przerośnięta samoocena. Oddałbym rękę, nogę, nawet nerkę za część jego pewności siebie.
-    Karoten jest bardzo zdrowy. – odparła ni stąd, ni zowąd Ruda. Myślę, że chciała w ten sposób jakoś mnie obronić, ale wyszło zupełnie na odwrót. Już do końca liceum nieodwołalnie nazywany byłem Rudym Karotenem..
-    Dzięki.. – wysapałem do niej gniewnie, zebrałem do kupy swoje rzeczy i wyszedłem na zewnątrz.
Niestety za mną powłóczyła się banda Kani, wykrzykując najgłośniej jak się dało: Rudy Karoten, uwaga ludzie, idzie Karoten!  W ten sposób zapewnili mi idealny marketing nowej ksywy.
Ależ ja byłem na nią wściekły. Mogła po prostu się nie odzywać. W końcu nie zawsze warto zabierać głos. Tego się przynajmniej od dłuższego czasu trzymałem- nie każdy chce znać twoje zdanie, więc nie głoś go kiedy nie ma potrzeby. A już zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie jak Kania i jego durna zgraja.
Dzięki wybrykowi Rudej słyszałem ich jeszcze w drodze do domu. Może za mną nie szli, w końcu nie musieli. Możliwe, że tak nasłuchałem się ich skandu, że jego szydercze echo nie chciało opuścić mojej głowy. Tak, to całkiem możliwe.
-    Rudy, zaczekaj!– Ruda wyskoczyła zza drzewa w parku, a ja mało co nie dostałem zawału serca.
-    Długo za mną idziesz? – wyjąłem słuchawki z uszu.
-    Spod samej szkoły. Normalnie wracam Gdańską, ale widziałam, że idziesz w kierunku parku i.. jesteś na mnie zły? – spytała kiedy w końcu zobaczyła moją kwaśną minę.
-    A jak myślisz, hm? Dzięki tobie już nigdy nie dadzą mi spokoju.
Usiadłem na ławce nieopodal placu zabaw. Mimo ładnej pogody park Kochanowskiego był o tej porze dnia prawie pusty. Na horyzoncie widać było kilka babć z wnukami albo psami, parę studentów delektujących się tanim winem w cieniu drzew, a w samym środku my.
-    Przepraszam.
-    I co mi po twoim przepraszam? – rzuciłem jej gniewne spojrzenie.- Dzięki tobie uczepią się mnie jeszcze bardziej. Myślałem, że gorzej już być nie może, ale zjawiłaś się ty!   
-    Chciałam tylko pomóc.
-    Nie pomagaj mi więcej! – krzyknąłem z całej siły, aż gołębie zerwały się do lotu.
-    Ale..
-    Nie pomagaj, albo rób to lepiej!
Zeskoczyłem z ławki i ruszyłem przed siebie stawiając wielkie kroki. Chciałem jak najszybciej przeciąć Gdańską i znaleźć się na Cieszkowskiego- stąd już blisko było na Pomorską, do mojego mieszkania. Miałem niezmierną nadzieję, że zgubię Rudą, nie była mi w tym momencie niezbędna do życia.
-    Czekaj, Rudy!
-    Nie nazywaj mnie tak.
-    W takim razie jak mam do ciebie mówić?
-    Wcale się nie odzywaj, spadaj i już.
Kiedy tak warczałem na nią zauważyłem, że w szkole muzycznej, w pobliżu której akurat byliśmy, ktoś rzępolił marsza żałobnego. Zastanawiałem się czy to aby na pewno nie jest jakaś forma żartu. Może ci wszyscy genialni muzycy, którzy tam się uczą widzieli nas i dla żartu starali się podkładać muzykę pod naszą sprzeczkę. 
-    Przestań, widzę, że ci przyjaciela potrzeba. – sapała Ruda biegnąc za mną.
-    Że co?!
Stanąłem gwałtownie, a Ruda wpadła na mnie i wylądowaliśmy na brudnym chodniku. Byłem wtedy bardzo oburzony, ale faktycznie coś mnie w środku ruszyło. Byłem sam. I nie miałem już przyjaciela, takiego prawdziwego.
Kiedyś był Kania.. zanim mu nie odbiło.
-    No tak. Potrzeba ci przyjaźni. – Ruda spojrzała mi prosto w oczy.
-    Wcale, że nie. – odwróciłem wzrok.
-    Nie nadaję się?
Chciałem jak najszybciej wrócić do domu i przetrawić ten koszmarny dzień bez niczyjej asysty. Nie mam pojęcia dlaczego tak trudne było dla niej zrozumienie, że chcę być teraz sam. Musiałem jakoś ją spławić.
-    Po dzisiejszym show jakie mi zgotowałaś.. no, zgadnij sama.
-    Przejmujesz się nimi? – chwyciła mnie za rękę.
-    Pozwolisz, że pójdę w swoją stronę? – jednym szarpnięciem ręki wyrwałem się z jej uścisku.
-    Przejmujesz się.
-    Wiem, że mieszkasz niedaleko, a więc proszę idź już do siebie. –wstałem, otrzepałem się, i poszedłem do domu zostawiając ją samą na ulicy.
Wiem, że zachowałem się jak świnia kończąc spotkanie w ten sposób. Niestety to było jedyne, co mi wtedy przyszło do głowy. Zdaję sobie sprawę, że to żadne usprawiedliwienie.
Całą drogę do domu spędziłem na rozmyślaniu. Od dłuższego czasu radziłem sobie sam i byłem niemal pewien, że tak jest dobrze. Chwilę później sam przed sobą przyznałem, że może to nie takie głupie. Faktycznie, samotny los nie jest tak zbawienny jak mi się zawsze zdawało.   
Przekroczyłem w końcu próg mieszkania i miałem trochę spokoju. I od Kani i od Rudej. Rodzice byli jak zwykle w pracy. Nigdy mi to nie przeszkadzało, bo nie byli w stanie mnie kontrolować. Zresztą sam dobrze wiedziałem jak mam organizować sobie czas. Obiad, sprzątanie, lekcje, rozrywka, kolacja, spanie. To była norma, choć wtedy zaczynałem odpuszczać sobie  trzecią pozycję na liście. Musiałem jakoś odreagować stresy szkolne, a rozwiązywanie zadań wcale mi w tym nie pomagało.

Ruda była na tyle uparta, że nie było najmniejszego sensu w unikaniu jej. Do dziś nie rozumiem czemu się do mnie przylepiła. Nie byłem nikim specjalnym. Ba, każdy omijał mnie mniej lub bardziej szerokim łukiem albo robił sobie ze mnie kozła ofiarnego. Wszystko dlatego, że byłem dziwny, lubiłem się uczyć, nie ubierałem się modnie.. i nie odpowiadałem na zaczepki, co teoretycznie robiło ze mnie kujona zamkniętego w sobie.. Ale nie to odpychało wszystkich najbardziej. To, że byłem rudy przysparzało mi najwięcej kłopotów. Nie rozumiem czemu ten kolor aż tak wszystkim przeszkadzał. Przez głupie włosy mało kto traktuje mnie poważnie i z sensem. Nie rozumiem..
Byliśmy do siebie za podobni. Rudy ja, ruda była też i ona. Oboje mieliśmy zielone oczy, zielone soczyste oczy. Takie jakich nikt inny nie mógł mieć. Kiedy szliśmy obok siebie wyglądaliśmy trochę jak rodzeństwo.


//To oczywiście nie koniec.//

Ostatnio edytowany przez Madame Carotte (15 2013 21:08:17)


Oberkaj Tfu! rczość Madame Carotte :3. Merci <3

Dlaczego uważasz, że masz pecha? Nie sądzę. Z resztą, w naturze rachunek zawsze wychodzi na zero, więc jeśli uważasz się za pechowca, to jednocześnie jesteś szczęciarzem, tylko może tego nie zauważasz.

Offline

 

#2 15 2013 21:15:28

 Chay

Bananowa Królowa

Zarejestrowany: 05 2012
Posty: 3319
Punktów :   
Autor awatara: Vruia

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Opowiadanie bardzo interesujące, można powiedzieć, iż jest to perełka wśród dennych historyjek krażących po internecie. Czekam na dalsza część.



http://i1316.photobucket.com/albums/t609/SwahuSZL/tumblr_nb4wuc05dd1qkj574o1_5002_zps8f477ed5.gif?t=1409429657

Offline

 

#3 15 2013 21:20:22

Madame Carotte

http://i48.tinypic.com/2j1tvzl.png

Stały bywalec

Zarejestrowany: 02 2012
Posty: 284
Punktów :   

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Dzięki wielkie. Naprawdę miło mi to czytać. <3

A tu ciąg dalszy, tak na zaś, bo jutro pożera mnie nauka.


Mniej więcej w połowie marca opuściła mnie ochota na dalszą naukę. Nie widziałem sensu w  tym, co robię. W ogóle przekonany byłem, że i tak nie dostanę się na studia, także nie warto nawet próbować.
-    Hej, to w końcu jaki masz temat prezentacji?- zaczęła Ruda zaczepiając mnie na korytarzu.
-    Ruda, daj już spokój, męczysz mnie od rana. – ziewnąłem nerwowo.
-    No nie bądź taki, jestem ciekawa.
Ruda obskakiwała mnie jak dzieci nowego opiekuna w przedszkolu. Tryskała energią i przyznam, że to mnie tylko wściekało. Chciałem być sam. Chciałem ponarzekać sobie w myślach na siebie i swoją egzystencję, a ona mi w tym skutecznie przeszkadzała.
-    Spadaj, nie mam ochoty na gadanie o maturze.
-    Ale Rudy..
-    Czy ty nie rozumiesz po polsku?! Spadaj na lekcje. – powoli zaczynałem się wściekać.
-    A ty nie idziesz?
-    Nie! Daj mi spokój, kobieto. Czemu się do mnie przyczepiłaś?!
-    Nie wściekaj się, ja chcę tylko pomóc.
-    Idź już, dobra?
-    O.. Kania. – powiedziała zaskoczona Ruda.
-    Tym bardziej powinnaś już iść.
Stało się, po raz kolejny Kania wpadł na nas w niekoniecznie dobrym momencie.
Można powiedzieć, że kiedyś byliśmy całkiem dobrymi znajomymi. Chodziliśmy razem na deskę, do kina, na lekcjach zawsze przygotowywaliśmy wszystko razem. Raz wystartowaliśmy w zawodach deskorolkarskich w Warszawie. Właśnie po ogłoszeniu wyników  wszystko się między nami zepsuło. Zdołałem poznać jego największe wady, dzięki którym wygrał w bardzo niesprawiedliwy sposób. Nie wiem czy zdobyłbym się na rozkręcanie desek przeciwników i inne chamskie sztuczki tylko po to żeby wygrać i móc się wywyższać. Zwróciłem mu na to uwagę zaraz po tym jak odebrał trofeum i rozpętała się wielka kłótnia, którą usłyszał ktoś z organizatorów. Kania musiał zwrócić nagrodę.  Do dziś pamiętam jego wściekłą minę. Gdyby wzrok mógł zabijać już dawno bym nie żył. Dzień po aferze z nagrodą oficjalnie stałem się pośmiewiskiem w naszej paczce. Kiedy już dostatecznie mnie zbesztali uznali, że nie mogę już obracać się w środowisku deskorolkarzy. No i przyszedł taki czas, że odłożyłem deskę w kąt. 
Ale to wcale nie był koniec niszczenia mojego życia towarzyskiego, w szkole też nie dawał mi spokoju. Na początku walczyłem, ale szybko dałem za wygraną. W taki sposób stałem się potencjalnym kozłem ofiarnym.
-    Karoten, wstydzisz się Karotki? – Kania był za blisko żeby ratować się ewakuacją.
-    Ty za to jesteś zgrzybiały. – docinała dziecinnym tonem Ruda.
-    Karoten, ale ją wytresowałeś. Karotka obronna.
Korytarz wypełnił szyderczy śmiech Kaniowskiego przerywany piskami Rudej. Chciała nas jakoś obronić. Problem tkwił w tym, że im więcej mówiła tym bardziej zyskiwał Kania.
Nie wytrzymałem i wybiegłem ze szkoły.
Miałem teraz wprawdzie wf, lekcję, którą wprost ubóstwiałem, ale wybrałem wagary i poszedłem prosto do domu.

Mniej więcej od tego czasu Ruda coraz częściej dotrzymywała mi towarzystwa na przerwach i odwodziła mnie od opuszczania lekcji, jakby czuła, że tego właśnie potrzebuję. Początkowo protestowałem, ale po dość długiej i nieefektownej walce skapitulowałem. Zdołałem przekonać ją żeby nie interweniowała kiedy zjawiał się Kaniowski. Miał wtedy nieco mniej opcji, dzięki którym mógł doprowadzić mnie do szału.
Z każdym dniem moja nienawiść do Kani rosła. Zaczynałem żałować, że w ogóle wdałem się w znajomość z nim. Gdyby nie to miałbym święty spokój. Ale miałem Rudą, którą powoli zaczynałem lubić i to dodawało mi choć trochę otuchy.
-    Karoten, daj odpisać matmę- usłyszałem dobrze mi znany głos Kani.
-    Nie wiem czy mam. – miałem nadzieję, że wcisnę mu kit i tym razem nie dostanie kolejnej czwórki moim kosztem.
-    Nie kręć, zawsze masz.
-    Muszę sprawdzić. – bąknąłem leniwie, a Ruda aż gotowała się w środku.
-    Dawaj to.
Kania wyrwał plecak z moich rąk i jednym szarpnięciem wysypał całą jego zawartość na posadzkę. Potem przewertował wszystkie zeszyty, wziął ten od matematyki i już go nie było. Schodząc po schodach krzyknął tylko : dzięki Karoten i zniknął z pola widzenia.
-    Nie rozumiem.. – zaczęła Ruda.
-    Czego? – odwróciłem wzrok.
-    Rudy, postaw się tej łajzie.
-    Daj spokój.
-    Jasne, cały ty: daj spokój i pozwól żeby ktoś rujnował ci życie.
-    Ale nic się nie stało– powiedziałem pojednawczo.
-    A na studiach znajdzie się inny Kaniowski i będziesz znów miał problem. Od tego nie można uciekać, wiesz?
-    Ale powiedziałem, że nic się nie stało. – uciąłem pakując plecak.
Miała rację, ale nie chciałem tego przyznać. Za bardzo przyzwyczaiłem się do docinek Kaniowskiego żeby reagować normalnie.
Po matematyce coś we mnie runęło. Kolejny raz widziałem jak Kaniowski dostaje dobrą ocenę moim kosztem, a facetka chwali go aż wazeliną cieknie. Kamilku, jesteś moim najlepszym uczniem w tym liceum. Trzy lata tak dobrze się przykładasz. Nie było jeszcze takiego na profilu humanistycznym. och i ach..
Kamilku to.. Kamilku tamto... gdyby nie ja nie miałby nawet porządnej dwójki.
Całą lekcję myślałem nad słowami Rudej, co mnie tylko rozwścieczyło i chyba nawet zdołowało. Pamiętam, że po dzwonku wyszedłem zdenerwowany z klasy i od razu zacząłem szukać Rudej. Krążyłem nerwowo obserwując każdą salę aż znalazłem ją w końcu i wytargałem na chodnik naprzeciwko wejścia do liceum.
-    Rudy, co jest? – po raz pierwszy usłyszałem w jej głosie zatroskanie. Musiałem wyglądać naprawdę... mizernie.
-    Pieprzę to.
-    Ale co? O co chodzi? Co się stało?
-    No.. całą tą szkołę, Kaniowskiego, matematykę, historię, maturę..– potarłem nerwowo dłonią czoło.
-    Po prostu odgryź się Kani. Niech wie, że są granice.
-    Nie, to nic nie zmieni. Przyzwyczaiłem go! 
-    Zaczekaj. – chwyciła mnie za rękę, a ja odruchowo próbowałem wyszarpać się z jej uścisku.
W zasadzie tego mi było trzeba. Chciałem żeby mnie zatrzymała, tylko ona mogła tego dokonać, bo tylko ona była mi tak bliska. Kiedy Ruda puściła moją rękę przysiadłem na zimnych schodach i schowałem twarz w dłonie. Po chwili milczenia zapytałem niemrawym tonem:
-    Ruda, co ja mam zrobić?
-    Odpyskuj w końcu Kaniowskiemu. – ta rzeczowa odpowiedz pozbawiła mnie resztek optymizmu. - To nie jest bardzo skomplikowane, wierz mi. Chodź..
-    Co nie jest skomplikowane?
-    Pyskowanie, głuptasie!
Wciągnęła mnie z powrotem do budynku liceum. Pędziła korytarzem w stronę szkolnych łazienek i nagle zdałem sobie sprawę, że chciała zaprowadzić mnie do damskiej toalety. Moja męska duma obudziła się nagle i zacząłem protest. Szarpałem się, chwytałem poręczy schodów i w ogóle robiłem wszystko, co tylko mogłem zrobić w tak dziwnej sytuacji. W końcu, o zgrozo, stanęliśmy przed drzwiami z symbolicznym ludkiem w spódnicy..
-    Oszalałaś?! Nie wejdę tam.
-    Załóż się. – spojrzała na mnie cwaniacko i w tym momencie byłem już pewny, że ona coś knuje.
-    Nie wejdę do damskiej toalety.
Oparłem się o ścianę i ani mi się śniło przekroczyć próg tej cholernej łazienki. Nie wiedziałem co dokładnie chodzi po jej rudej głowie, ale co by to nie było z pewnością miało mi coś udowodnić.
-    Ale z ciebie cykor... Karotenku!
-    Nie nazywaj mnie w ten sposób! – syknąłem. 
-    K a r o t e n. – powiedziała możliwie najwolniej, akcentując każdą literę.
W jednej chwili poderwałem się i chwyciłem ją za nadgarstki. Szamotaliśmy się jakiś czas aż w końcu dała za wygraną i przyparłem ją do zimnej ściany.
-    Przestań!
-    Karoten!- darła się  przy okazji zwracając na nas uwagę innych uczniów. 
-    Jeszcze raz nazwij mnie Karotenem! – wykrzyczałem wlepiając w nią rozwścieczony wzrok.
-    Ka.. – przerwała kiedy ścisnąłem jej nadgarstki nieco mocniej.
-    No spróbuj szczęścia, ty ruda.. małpo!
Zupełnie nie wiem co we mnie wstąpiło. Naprawdę rzadko traciłem panowanie nad sobą.
-    Rudy, przestań.– tym razem była lekko przestraszona.
Spojrzałem na nią i nadal nie wiedziałem o co może jej chodzić. Ba, nie wiedziałem nawet co robię. Jakoś dotarło do mnie, że zachowałem się co najmniej jak świnia. Strach pomyśleć co by było gdyby zdenerwowała mnie jeszcze bardziej.
Puściłem ją w końcu i wlepiłem wzrok w podłogę. Było mi wstyd i trochę bałem się spojrzeć jej w oczy. Jak mogło mnie tak ponieść?
-    Teraz spróbuj tak z Kanią. – powiedziała jak gdyby nic się nie stało.
-    Co? .. – w tej chwili zgłupiałem do reszty.
Skutecznie zbiła mnie z tropu. Nie wiedziałem co zrobić.
-    To była próba. Skoro umiesz sprzeciwić się spacerowi do damskiej toalety czemu miałbyś nie sprzeciwić się Kani?
-    To była bardzo idiotyczna próba, wiesz?
Ruda nic już nie mówiła. Zdaje się, że to był właśnie moment, w którym miałem przetrawić to wszystko. Poczułem się bardzo dobrze, zupełnie jakbym nabrał sił. Faktycznie, skoro umiałem przeciwstawić się Rudej mógłbym spróbować też z Kanią.
Cała siła uleciała gdzieś daleko kiedy zauważyłem, że pół liceum stało gapiąc się na mnie jak trzymałem Rudą  przyciśniętą do ściany. Zaczęły się najróżniejsze insynuacje- byłem gwałcicielem, dewiantem seksualnym, zakochanym romantykiem i pewnie coś jeszcze. Ja jej wtedy nie kochałem. To jeszcze nie była przyjaźń, a do miłości tej relacji brakowało ładnych paru lat świetlnych..
Wróciliśmy z powrotem na korytarz główny. Spojrzałem na Rudą- szła obok mnie i uśmiechała się tak jakbym przed chwilą dał jej soczystego buziaka. Przerwałem jej sielankę nutą marudzenia.
-    Ruda, zobacz, znów się ośmieszyłem.
-    Ale o co ci chodzi? Jak się na mnie darłeś nie obchodziło cię stado gapiów.
-    Wtedy ich nie widziałem.
-    No, więc od teraz też nie będziesz ich widział. – powiedziała z uśmiechem.
W samą porę zadzwonił dzwonek i władowaliśmy się do klas. Byłem bardzo nieobecny. Do końca dnia rozmyślałem nad lekcją przeciwstawiania się numer 1 nieopodal damskiej toalety. Skoro potrafiłem rzucić się na Rudą.. sensownie byłoby spróbować z Kanią. Sprawa ta nurtowała mnie tym bardziej, że Kaniowski coraz częściej robił ze mnie kozła ofiarnego. Byłem już w takim stanie, że chciałem zawalić maturę i szkołę. Kryłem się gdzie tylko się dało byleby nie widzieć Kani. Tak, wiem sam go do tego przyzwyczaiłem. Siebie zresztą też.

Ostatnio edytowany przez Madame Carotte (15 2013 21:26:58)


Oberkaj Tfu! rczość Madame Carotte :3. Merci <3

Dlaczego uważasz, że masz pecha? Nie sądzę. Z resztą, w naturze rachunek zawsze wychodzi na zero, więc jeśli uważasz się za pechowca, to jednocześnie jesteś szczęciarzem, tylko może tego nie zauważasz.

Offline

 

#4 18 2013 19:36:22

 Chay

Bananowa Królowa

Zarejestrowany: 05 2012
Posty: 3319
Punktów :   
Autor awatara: Vruia

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Druga część na poziomie równym swej poprzedniczce, czyli wysokim. Czekam na dalsze fragmenty.



http://i1316.photobucket.com/albums/t609/SwahuSZL/tumblr_nb4wuc05dd1qkj574o1_5002_zps8f477ed5.gif?t=1409429657

Offline

 

#5 21 2013 09:46:03

Madame Carotte

http://i48.tinypic.com/2j1tvzl.png

Stały bywalec

Zarejestrowany: 02 2012
Posty: 284
Punktów :   

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Któregoś dnia miałem jeszcze trochę czasu przed lekcjami, więc usiadłem na ławce w parku i obserwowałem plac zabaw. Pamiętam jak kiedyś co niedziela przychodziliśmy tutaj całą rodziną. Rodzice byli lepsi niż teraz i wciąż tworzyliśmy kochającą się rodzinę. Było między nami spokojnie aż tu nagle Janek oznajmił ojcu, że chce zostać kucharzem i że złożył już papiery do technikum gastronomicznego. Oczywiście wybuchła wojna, bo pierworodny syn nie może zmarnować sobie życia gotując dla plebsu. Chcieli żeby zrobił doktorat, najlepiej z medycyny albo prawa. Chcieli mieć się kim chwalić. Janek wytrzymał docinki rodziców do trzeciej klasy technikum, potem dostał pracę w stołówce szkolnej, później podłapał coś innego. Zresztą Janek co chwila zmieniał pracę. No, nieważne. Mój najfajniejszy na świecie brat wyprowadził się i zamieszkał z przyjacielem.
No i zostałem sam. Chciałem sprostać rodzicielskim wymaganiom, stąd też wybór liceum o profilu humanistycznym. Bardzo chciałem iść na prawo, ale im bardziej zagłębiałem się w przepisy tym więcej wątpliwości rodziło się w mojej głowie. W końcu zadałem sobie pytanie: czy naprawdę chcę biegać w todze i bronić jakiś obdartusów, zboczeńców i innych im podobnych? Praca adwokata była nudna. Żeby nie zmarnować nauki z przedmiotów humanistycznych postanowiłem, że w odpowiednim czasie złożę papiery na resocjalizację. To będzie coś ciekawego, coś powiązanego z prawem, coś co w sumie mógłbym i chciałbym robić.
Jakież było moje rozczarowanie kiedy spostrzegłem, że niemal trzy lata wydawało mi się, że rodzice są ze mnie dumni. Chciałem żeby tak było, chciałem być dla nich ważny. Zresztą, na co ja liczyłem? Nie byłem dla nich ani pierworodny ani godny poświęcenia uwagi. Nie było to przyjemne. 
No więc siedziałem w parku Kochanowskiego gapiąc się pusto na plac zabaw aż zauważyłem pomarańczową , rozmazaną plamę przed oczyma. Jak nie trudno zgadnąć dorwała mnie Ruda. 
-    Rudy? Co ty tutaj robisz? 
-    Nie powiem ci, bo zmusisz mnie żebym wrócił do szkoły... – wymamrotałem bez sensu.
-    Chcesz ukrywać się w parku do egzaminów?
-    Egzaminów nie będzie. – odparłem spokojnie zbijając Rudą z tropu -Nie podchodzę do matury.. Nie dam rady.
-    A co z resocjalizacją?
-    Nie widzisz, że się nie nadaję? Z głupim Kaniowskim walczę od ponad trzech lat i zaczyna mnie to mocno przerastać. Teraz wyobraź sobie mnie na praktykach w poprawczaku.
Nie wiem czy to dobre określenie, ale było mi wszystko jedno. Naprawdę chciałem wtedy rzucić wszystko i wyjechać gdzieś daleko stąd.
-    Weź się w garść! Reso to twoje marzenie, pamiętasz?– krzyknęła i jednym zwinnym ruchem szarpnęła mnie za rękę.
Wylądowałem na skraju chodnika cudem unikając połamania ręki. Okej, przekolorowałem.
-    Chcesz mnie zabić?!
-    Oj przepraszam, książę..- ironizowała- Idziemy do szkoły czy ci się to podoba czy też nie.
Była naprawdę uparta jak osioł. Choć dostawała mnie tym do szału nie mogłem długo być na nią zły. Naciskała na mnie do tego stopnia, że w końcu zacząłem się uczyć do matury. Wprawdzie nadal wątpiłem w swoje umiejętności, ale zacząłem czytać notatki. Był to swego rodzaju sukces.

Pozostawała kwestia rozprawienia się z Kanią. Dokuczał mi wtedy bardziej niż zwykle. Gniew stopniowo wzbierał we mnie na tyle bym mógł wybuchnąć. Cierpliwość też ma swoje granice.
Początek kwietnia. Zemsta była słodka.
Siedzieliśmy z Rudą na zabrudzonej podłodze korytarza, zakopani w notatkach z angielskiego. Nie musiałem długo czekać nim zjawił się Kaniowski.
-    Karoten, daj odpisać matmę! – jakże dobrze znałem ten tekst.
-    Jeśli to zawalisz urwę ci łeb. – wyszeptała poważnie Ruda zza zeszytu. 
Czułem się jak w typowym amerykańskim filmie dla młodzieży. Ja, Ruda i Kania, a wokół stado licealistów. Idealna scena, w której kujon ma zamiar przeciwstawić się przygłupowi.
-    Ja.. nie mam. – zacząłem nerwowo.
-    Zawsze masz. Dawaj. – Kania chwycił mój plecak, a Ruda posłała mi groźne spojrzenie, na wypadek gdybym zapomniał o tym, co mi przed chwilą powiedziała.
Zebrałem w sobie całą odwagę i wolę wolności(wiem, że to być może brzmi zbyt dobitnie), więc teraz już nie mogłem się wycofać. Mówiłem powoli i w miarę spokojnie.
-    Dla ciebie.. – Kaniowski zdążył uśmiechnąć się cwaniacko- nie ma i nie będzie moich zadań z matmy.
Wyraz jego zaskoczonej twarzy będzie towarzyszyć mi do końca życia. 
-    Odszczekaj to, Karoten!
-    Ani.. ani mi się śni.
Podniosłem się z podłogi, wyszarpałem plecak z jego rąk i spojrzałem na niego groźnie. Właśnie w tej chwili zdałem sobie sprawę, że jestem wyższy od Kani, co w połączeniu z moim wyskokiem wprowadziło go w niemałe zakłopotanie.
-    Jeszcze się policzymy. – wycedził przez zęby i zniknął gdzieś w tłumie.
Pękałem z dumy, a moje serce kołatało jak szalone.
-    Ruda, dałem radę!
-    Mówiłam, że to nie jest takie trudne. – wytrajkotała w odpowiedzi obejmując mnie swoimi chudziutkimi rękoma.
Era czarnej owcy została zakończona.
Kiedy miałem już z głowy Kaniowskiego mogłem skupić się na nauce. Zdałem dobrze maturę. Rodzice chyba nawet byli ze mnie dumni, a ja zaczynałem mniej krytycznie postrzegać ich zachowanie. Być może wcale nie byli tacy źli jak mi się zdawało.


Oberkaj Tfu! rczość Madame Carotte :3. Merci <3

Dlaczego uważasz, że masz pecha? Nie sądzę. Z resztą, w naturze rachunek zawsze wychodzi na zero, więc jeśli uważasz się za pechowca, to jednocześnie jesteś szczęciarzem, tylko może tego nie zauważasz.

Offline

 

#6 25 2013 14:32:25

 Kovu

http://i50.tinypic.com/29liixi.pngPełnoprawny członek stada

Zarejestrowany: 11 2012
Posty: 1085
Punktów :   
Autor awatara: Madame Carotte

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Ale ekstra <3

Ostatnio edytowany przez Kovu (25 2013 14:32:57)

Offline

 

#7 25 2013 23:11:10

Madame Carotte

http://i48.tinypic.com/2j1tvzl.png

Stały bywalec

Zarejestrowany: 02 2012
Posty: 284
Punktów :   

Re: Rudzielce Madame Carotte.

Widzę, że mój tekst się Wam nawet podoba, wrzucam więc kolejny fragment :D


Wakacje upłynęły mi naprawdę dobrze. Co dzień widziałem się z Rudą. Organizowaliśmy sobie najróżniejsze wycieczki rowerowe, które nie ograniczały się do przejechania tylko marnych dwudziestu czy trzydziestu kilometrów. Byliśmy genialni w rowerowaniu. Oprócz tego chodziliśmy do pracy. Rozdawaliśmy ulotki trzy dni w tygodniu, bo tak nam było wygodnie, a to, co zarobiliśmy starczało na realizacje naszych wakacyjnych planów.
Dostałem się na wymarzoną resocjalizację. Mina zrzedła mi dopiero wtedy kiedy dowiedziałem się, że Ruda dostała się na turystykę i rekreację, niestety.. w Poznaniu.
Byłem pewien, że zaczniemy się mijać. Jej wydział znajdował się sto pięćdziesiąt kilometrów stąd. Z dala ode mnie, z dala od zawszonej Bydgoszczy i z dala od jej apodyktycznego ojca.
W tym czasie zauważyłem w Rudej coś, co w pewnym stopniu mnie zaniepokoiło. Ruda nie potrafiła mówić o swoich problemach, wolała zajmować się cudzymi sprawami. Wiedziałem, że coś się dzieje, choćby po tonie jej głosu kiedy rozmawialiśmy przez telefon. Była markotna. A ja nigdy nie znałem jej od tej strony i nie miałem pojęcia co robić by jej skutecznie pomóc.

Na resocjalizacji było około stu studentów, więc mogłem spokojnie wtopić się w tłum. Nie narobiłem sobie ani wrogów ani przyjaciół. Znałem kilka osób ze swojej grupy i tyle mi wystarczało. W końcu to nie szkoła, nie musiałem się socjalizować i solidaryzować z całością kierunku. W ciągu tygodnia skupiałem się na nauce, weekendy przeznaczałem na spotkania z Rudą.
Wszystkim zdawało się, że to już nie jest zwykła przyjaźń. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Chodziliśmy razem pod rękę na długie spacery i do kina na komedie romantyczne. Nawet Janek przedrzeźniał mnie pytając co chwila kiedy planujemy ślub i czy może być świadkiem, mimo, że Rudej tak naprawdę nigdy nie poznał.
Chciałem tylko, żeby czuła się przy mnie dobrze i chyba nawet tak było.

Zaczął się grudzień. Wszystko tak nagle, prawie z dnia na dzień, pokryło się śniegiem. Padało i padało chyba w nieskończoność. Zaczęły tworzyć się zaspy, a ruch w mieście był prawie całkowicie sparaliżowany. Obskurna Bydgoszcz zaczynała nabierać dziwnego uroku. Lubiłem kiedy tak padało. Czasami całe godziny mijały mi na gapieniu się w padający śnieg. W międzyczasie czytałem zawsze jakąś książkę. Ojciec śmiał się, że to zbyt kobiece i powinienem przestać. Ale ja nie chciałem przestawać. Tak mi było wygodniej. Raz na jakiś czas zapraszałem Rudą i razem siedzieliśmy przy parapecie z nosami wklejonymi w szybę obserwując śnieg. Nieraz urządzaliśmy sobie quiet party i czytaliśmy w skupieniu i ciszy.
Piękne grudniowe dni niestety zminęły za szybko. Wigilia zbliżała się wielkimi krokami. O swoje święta prawie wcale się nie obawiałem, ale Ruda była jakaś zmarnowana.
Wigilię od rana do samego wieczora spędziliśmy na dworcu PKP. Złożyło się tak, że trochę posprzeczałem się z rodzicami, a Ruda na święta miała pojechać ostatnim pociągiem do Chełmży. Nie chciałem siedzieć sztywno w domu i udawać, że nic się nie dzieje. Zadzwoniłem do Rudej.
Spotkaliśmy się na Dworcu Głównym. Obserwowaliśmy pociągi i ludzi z nich wysiadających. Szukaliśmy tych samotnych i tych smutnych, a potem dzieliliśmy się z nimi opłatkiem. Do dziś pamiętam ich zdziwione miny i wzruszenie.
Kiedy zgłodnieliśmy zorganizowaliśmy sobie obiad wigilijny w postaci bułek. Kupiliśmy też prezent dla babci Rudej.
Wieczorem zrobiło się cholernie zimno i jakoś tak wyszło, że Ruda przytuliła się do mnie. Po chwili wyszeptała: wesołych świąt, Rudzielcu. Zgłupiałem. To był pierwszy raz kiedy przytuliliśmy się tak emocjonalniej niż zazwyczaj. Nie zdążyłem porządnie ochłonąć, a Ruda już machała mi na pożegnanie w oknie pociągu. Stałem chwilę w letargu. Kiedy spojrzałem na zegarek doszło do mnie, że muszę wracać do domu.
Przed kolacją atmosfera w domu była napięta. Mało brakowało, a rozpętałaby się kolejna awantura. Zasiedliśmy do stołu bez składania sobie wybujałych życzeń. Było dość dziwacznie. Sam nie wiem jak to dokładniej opisać.
W środku kolacji wpadł do nas Janek i po raz pierwszy w historii naszej rodziny puste nakrycie zostało wykorzystane i stała się rzecz jeszcze weselsza- rodzice znaleźli natchnienie na spokojną rozmowę z nami. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i było jak dawniej. Zdawało się, że magia świąt istnieje naprawdę.
Po przerwie świątecznej większość czasu w ciągu tygodnia spędzałem u Janka. Czasami wpadaliśmy do niego całą rodziną. Było naprawdę miło i co najważniejsze wigilijna rozmowa nie była tylko idealną szopką świąteczną. Rodzice naprawdę zaczęli się zmieniać.


Oberkaj Tfu! rczość Madame Carotte :3. Merci <3

Dlaczego uważasz, że masz pecha? Nie sądzę. Z resztą, w naturze rachunek zawsze wychodzi na zero, więc jeśli uważasz się za pechowca, to jednocześnie jesteś szczęciarzem, tylko może tego nie zauważasz.

Offline

 
Stado Lwiej Ziemi
Reklama
Król Lew
Lion Time
Wild Land AAF

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
pojemniki mapa program do pozycjonowania stron